Gdzie się skryć, żeby żyć.
Warto wypierdalać przed pandemią, to wiadomo. Z marcowej zielonej wyspy i lipcowego zwalczenia wirusa nie zostało już nic. Jesteśmy w dupie, a Polska to Prypeć czasów zarazy. Oto lista nie najbogatszych krajów świata, które poradziły sobie z COVIDEM lepiej niż my.
Polska. Piąty najbardziej okrągły kraj na świecie. Populacja – niegdyś 36,5 miliona, ale z dnia na dzień kurczy się jak jaja na mrozie. Przed pandemią dwudziesta druga gospodarka świata pod względem PKB, najbardziej homofobiczny kraj Unii Europejskiej, najbardziej zanieczyszczony smogiem, a także z jednym z większych długów publicznym na kontynencie. Zimne morze latem, ciepłe góry zimą. Kraj doświadczony ponad stu latami zaborów, wojnami, zburzeniem stolicy i zakazem handlu w niedzielę; po latach wychodzenia na prostą u boku takich mężów stanu jak Beata Szydło i Kazimierz Marcinkiewicz doświadczył pandemii. A przecież mieliśmy być wielcy, prezydent Trump kiedyś tu był i uśmiechnął się na zdjęciu, głodne dzieci mają dostęp do bieżącego internetu – nie jesteśmy Trzecim Światem, damy radę. Nieprawda.
Szybkie przypomnienie. Liczba zakażeń od września rosła stale do początku listopada i gdy prawie osiągnęliśmy 30 tys. zachorowań dziennie, zaczęliśmy notować takie odsetki pozytywnych testów, jakich nie widział na świecie po prostu nikt. WHO alarmuje, że 5 proc. pozytywnych testów pośród wszystkich to już zła sytuacja, Polska 16 listopada 2020 r. według oficjalnych danych podanych przez Ministerstwo Zdrowia miała 20 816 nowych zachorowań z wyników analizy 35 105 testów. To daje 59 proc. pozytywnych przypadków. Przebiliśmy tym śmiałe 53 proc. z Meksyku i alarmujące 8 proc. w Niemczech (dane zebrane przez Our World in Data).
Od prawie dwóch tygodni rząd chwali się wypłaszczeniem i przemijającym widmem narodowej kwarantanny, czymkolwiek miałaby być. Fakty są takie, że od 8 listopada z bólem próbowaliśmy dobrnąć do dwóch testów na tysiąc mieszkańców dziennie, osiągając zawrotne 1,74. Od tego dnia pionową kreską w dół lecimy do jednej osoby na tysiąc mieszkańców. Według zapewnień chociażby ministra Dworczyka rząd nie ma wpływu na lekarzy, którzy jako jedyni decydują o wykonywaniu testów. Oznacza to zatem, że parszywi lekarze zmówili się, że w szczycie pandemii i w ciągu tygodnia zmniejszyli radyklanie liczbę testów. To bardziej pewne niż przypuszczenie, że rząd, który jest przecież super i nigdy nie naraziłby zdrowia i interesów Polaków dla doraźnej korzyści, mógłby odgórnie ograniczać liczbę testów. Trzeba by być naprawdę bezczelnym, żeby wiązać takie zdarzenia z rekordowym spadkiem poparcia dla PiS-u, z rekordowym brakiem zaufania Polaków do Morawieckiego, masowymi protestami i aferą z taśmami.
Ze świecą szukać większego covidowego syfu niż sami sobie w kraju wyhodowaliśmy. Poszukajmy zatem najbardziej nieoczywistych miejsc na planecie Ziemia, w których bezpieczniej jest przeczekać cały ten chlew z testami, maseczkami i myciem zakupów po wyjściu ze sklepu.
Najciemniej pod latarnią. Podobnie jak łamanie praw pracowniczych na masową skalę, koronawirusa wymyślili Chińczycy. Po niepokojących nagraniach z marca, gdy smutni panowie zamurowywali wejścia do klatek schodowych bloków, a alarmiści ze szpitali straszący obcym wirusem wyjeżdżali na wakacje, z których wciąż nie wracali, Chińska Republika Ludowa, także urokliwe miasto Wuhan, stały się miejscem skrajnie bezpiecznym. Co więcej, od kiedy zakazano spożywania mięsa niewiadomego pochodzenia, o czym w maju informowały światowe media, z targu na świat nie przedostała się żadna nowa mordercza zaraza. Oczywiście Chińczycy wdrożyli śledzenie kontaktów społecznych przez telefony komórkowe, a ewentualne nowe ogniska, liczące ledwie kilkaset chorych na miasto, kończą się wymazaniem milionów obywateli z całego regionu w jeden weekend.
Wady: nie działa Facebook i czasami prawa człowieka. Drogie są produkty mleczne, zwłaszcza sery.
Całość na łamach