Czy biskup Frankowski był świadkiem morderstwa?
Kończył się sierpień 1988 r., było ciepło, dzieci szykowały się do szkoły. Syn porucznika Mieczysława Turbakiewicza nie. Był za mały.
Turbakiewicz zaczynał jako marynarz. Zakochał się, zacumował w Stalowej Woli. Przyjemne miasto nad Sanem z wielką hutą, w tamtych czasach zatrudniającą wszystkich chętnych.
Z giwerą albo bez
Turbakiewicz został milicjantem. Huta była zakładem zmilitaryzowanym, bo produkowała dla wojska. Mimo to 22 sierpnia 1988 r. ludzie przestali pracować. Powołali komitet strajkowy i służby porządkowe.
150 namawiaczy przekonywało 20-tysięczną załogę, że przyszedł czas zmian. Nic nie wskazywało na to, że wkrótce strajk zostanie okrzyknięty gwoździem do trumny komunizmu.
Władza odpowiedziała wprowadzeniem patroli z wydziału dochodzeniowo-śledczego i przestępstw gospodarczych. Milicjantów po cywilnemu, choć swoje robiła też Służba Bezpieczeństwa. Wybierano oficerów ambitnych, obowiązkowych, zrównoważonych. Takich jak Turbakiewicz. Nie było ścisłych instrukcji w sprawie broni. Można było iść z giwerą albo bez.
Bóg z nami
26 sierpnia 1988 r. przed bramą nr 3 ks. Edward Frankowski, administrator parafii Najświętszej Marii Panny w Stalowej Woli, odprawił mszę. Mówił o zasadności, ba, o konieczności protestu.
Płomiennie. Przyciągnął 6-10 tysięcy osób – ocenia „Encyklopedia Solidarności”.
Nabożeństwa odprawiano codziennie.
28 sierpnia mszę celebrowało kilkunastu księży. Zebrał się jeszcze większy tłum.
29 sierpnia przez opanowaną przez strajkujących bramę nr 3 na teren zakładu wchodzili księża i działacze z innych miast.
My-oni. Z nami jest Bóg. To my wygramy…
Strajkujący zajmowali kolejne wydziały.
30 sierpnia podjęto próbę mediacji. Władze, strajkujący i przedstawiciel episkopatu mec. Jacek Ambroziak. Protestujący chcieli legalizacji „Solidarności” i przywrócenia do pracy osób zwolnionych ze względów politycznych.
Zostali już zatrudnieni – zapewnił dyrektor. Rozmowy nie przyniosły zbliżenia.
Na pierwszej zmianie kolejnego dnia naliczono 1600 strajkujących. 2600 ludzi chciało pracować. O czwartej po południu znów odprawiono mszę, już nie przed bramą, ale na terenie zakładu, nieopodal narzędziowni. W imieniu Pana Boga sześciu księży zapewniało, że strajk jest w słusznej sprawie. Nie bójmy się słów – w boskiej.
Wpierdolić im
30 sierpnia wywalono z huty trzech esbeków. Władowano szpionów na wózki akumulatorowe i wioo, za bramę. W asyście tłumu. Wśród krzyków: „Do bunkra z ciećmi! Wpierdolić im!”.
Biuletyn komitetu strajkowego doniósł, że esbecy byli nachlani. O wywózce zdecydowało więc poczucie odpowiedzialności za Polskę. Podczas przejażdżki przewodniczący komitetu strajkowego Wiesław W. demonstracyjnie opróżniał butelkę.
Wódka! – krzyczał. – Przyszli z wódką!
Rządzący nie zrobili nic. Przecież w hucie zostały jeszcze jakieś patrole. Minister spraw wewnętrznych i członek Biura Politycznego KC PZPR Czesław Kiszczak za wszelką cenę chciał uniknąć konfrontacji.
Całość na łamach