PiS udaje, że ofiarnie pomaga uchodźcom, czyli ściema goni ściemę.
„Pomagamy na miejscu” to obok „nadzwyczajnej kasty” największy przebój dobrej zmiany, opowieść o wyjątkowej ofiarności państwa polskiego leci niemal bez przerwy, ale szczególnie donośnie brzmi przy okazjach szczególnych. Ostatnio chór pisiorów przeszedł na forte, gdy rzecznik Trybunału Sprawiedliwości UE oświadczył, że Polska, Czechy i Węgry, nie godząc się na relokację syryjskich uchodźców, złamały prawo unijne.
Premier Morawiecki zaśpiewał wtedy następująco: „Polska solidaryzuje się z uchodźcami i państwami takimi jak Włochy i Grecja, które ich przyjmują, ale my prowadzimy swoją, skuteczniejszą politykę migracyjną – pomagamy na miejscu, to najefektywniejsza pomoc, o kluczowym wręcz charakterze, Polska jest pod tym względem liderem”.
Michał Woś, pełnomocnik rządu ds. pomocy humanitarnej, zapiał z kolei, że „jesteśmy wzorem dla innych państw, bo Polska na pomoc na miejscu wydaje ponad 2,5 mld zł,” , ku radości syryjskich uchodźców, gdyż doświadczywszy naszej pomocy „nie chcą opuszczać swojego kraju i dziękują nam za poszanowanie ich tradycji i kultury”. Sprawdziliśmy. Okazało się, że pismeni fałszują na potęgę.
Dobrodzieje
Z danych ONZ–u wynika, że aby zaspokoić najpilniejsze potrzeby, w 2019 r. na pomoc humanitarną dla Syrii, w tym dla syryjskich uchodźców, świat powinien wydać co najmniej 3,3 mld dolarów. Najpilniejsze potrzeby zaspokojone nie zostały, bo według danych z grudnia ubiegłego roku Syryjczycy dostali od świata raptem połowę tej sumy. Słuchając Morawieckiego i spółki można mniemać, że Polska jest największym donatorem i żeby ratować syryjskie dzieci przed głodem oraz poniewierką wyłożyła z miliard zielonych albo przynajmniej przekazała jakąś istotną sumkę.
Nic z tych rzeczy – ONZ publikuje listę największych darczyńców, przodują USA (680 milionów dolarów), przed Niemcami (272 mln) i Wielką Brytanią (158). Ostatnie miejsce w wykazie zajmuje Szwecja z wydatkami w kwocie ponad 40 milionów zielonych, zaś Najjaśniejsza w ogóle na liście nie figuruje. Dlaczego wśród największych dobrodziejów nie ma Polski skoro pełnomocnik rządu twierdzi, że rocznie wydajemy ponad 2,5 miliarda złotych, czyli ok. 650 milionów dolców na pomoc na miejscu?
Humanitaryzm
Sęk w tym, iż pomoc na miejscu to zarówno pomoc humanitarna, jak i rozwojowa. Pierwsza udzielana jest w sytuacjach kryzysowych, między innymi uchodźcom, a środki przeznaczane są na „ratowanie życia, ograniczenie cierpienia i zachowanie godności ludzkiej”. Druga ma charakter systemowy i długofalowy, zaś pieniądze wydawane są na rozwój społeczny oraz ekonomiczny (budowa szkół, udzielanie preferencyjnych kredytów, finansowanie programów sczepień).
Polska rzeczywiście wydaje ponad 2,5 mld zł na niesienie pomocy na miejscu, ale jest to kwota przeznaczana zarówno na pomoc humanitarną jak i rozwojową, czego pełnomocnik nie wyjaśnił, bo PiS lubi pływać w mętnej wodzie. Oenzetowski ranking największych darczyńców dotyczy tej pierwszej. Ergo: Polski wśród topowych dawców nie ma, bo być nie może, gdyż rocznie na całym Bliskim Wschodzie na pomoc humanitarną wydajemy 120 mln zł, z czego do Syrii trafia raptem kilkanaście. Nawet w top rankingu Szwecji mamy więc daleko.
Całość na łamach