Ponieważ dziś wszyscy apelują do wszystkich o wszystko, ja także mam apel. Do protestujących. Na miłość Boga nieistniejącego: bądźcie niepoważni!
Drwina – przez młodzież nazywana prawdopodobnie beką (prawdopodobnie, bo być może jest już jakieś nowe słowo, którego nie znam) – jest najskuteczniejszą i najbrutalniejszą bronią w walce z ciemnogrodem zwanym, jak słyszę, płodziarzami. Wypisane na szarej tekturze hasła nie dowodzą, że młodzież traktuje protesty niepoważnie – od czterdziestu lat nie było w Polsce tak poważnej fali protestów – lecz jedynie obrazuje jej stosunek do świata. Który mnie zachwyca. Jarosław Kaczyński nazywa to nihilizmem, ale tak naprawdę jest to dystans: jedyna skuteczna szczepionka przed fanatyzmem.
Wiele z tych genialnych haseł przechodzi niezauważenie – jak mój ukochany okrzyk desperacji: „Przestańcie, kończą mi się kartony”. Inne stają się słynne, jak „Kot może zostać, reszta wypierdalać”, które jako symbol praw zwierząt trafiło na listę postulatów skodyfikowanych przez Radę Koordynacyjną. To jedna z niewielu dobrych rzeczy, które można powiedzieć o tej radzie.
Latający potwór Boni
Liderki Strajku Kobiet apelują, żeby nie jebać rady z góry, dać jej szansę. I oczywiście mają rację: cholernie łatwo z zacisza własnego smartfonu czepiać się tych, którzy postanowili dać twarz i nazwisko sprawie godnej, ale trudnej. Z drugiej strony – trudno jest się nie czepiać, co najtrafniej wyraził Jan Śpiewak, nazywając radę „grupą rekonstrukcyjną KOD”.
No bo powiedzcie sami: Michał Boni? Serio?
Boni zapisał się w historii najnowszej tym, że jako minister administracji w rządzie Tuska odmówił polskim pastafarianom rejestracji, zarzucając im, że nie wierzą w Latającego Potwora Spaghetti poważnie – co ocenił najwyraźniej na podstawie własnego doświadczenia religijnego, którym swojego czasu podzielił się z „Gazetą Wyborczą”: „Nigdy nie rozstaję się z różańcem, wolne chwile poświęcam na rozmowę z Bogiem”. Dewot to średnio optymalna osoba do reprezentowania ruchu młodych zbuntowanych przeciwko papizmowi. A jeżeli Boni miałby być przedstawicielem grupy „mającej doświadczenie w obalaniu ustrojów”, to nie sposób nie wspomnieć, że został agentem bezpieki, bo esbecy postraszyli go, że powiedzą żonie, że przyprawił jej rogi. W całej mnogości działaczy peerelowskiej opozycji, którzy nie budzą zaufania i szacunku, Boni zdaje się jedną z czołowych postaci.
Bóg rapu kontra ponuractwo
Zgoda, są w Radzie Koordynacyjnej osoby o dużo większej wiarygodności – jak nieprzejednana w obronie praw człowieka prawniczka prof. Monika Płatek czy lewicowy związkowiec i pryncypialny ateista Piotr Szumlewicz, ale to też nie są ludzie, którzy uosabialiby powiew świeżości; którzy byliby wcieleniem tej nieprawdopodobnej młodzieńczej energii, jaką widzimy na ulicach. Dzieje się coś, czego tradycyjny antypisizm nie ogarnia rozumem, a zatem tak naprawdę nie jest w stanie wspomóc.
Z głębokim bólem odnotowuję, że owo nieogarnianie dotyczy także lewicy. Towarzysze niewątpliwie mają dobre chęci i są jedyną formacją, która nigdy nie pierdoliła o „kompromisie aborcyjnym”, ale cóż z tego, jeśli nie rozumieją konwencji. Tragiczna prawda jest taka, że obecna lewica, nabzdyczona własną pryncypialnością, składa się z ponuraków.
To szczególnie boleśnie było widać, gdy Korwin-Mikke w teledysku stworzonym w ramach internetowej zabawy #Hot16Challenge2 wykonał utwór „Jestem rapu bogiem”, śpiewał o obcinaniu jaj socjalistom i wieszaniu ich zamiast liści. Teledysk był szczerze zabawny i absolutnie mieścił się w rapowej konwencji, ale posłowie Lewicy donieśli na Korwin-Mikkego do komisji etyki i na prokuraturę, uznając rapowy wygłup za „jawne podżeganie do zabójstwa czy aktów przemocy” i dla pełnego obciachu dodając, iż „tak zginęli Gabriel Narutowicz, Paweł Adamowicz czy Marek Rosiak”.
To rozpaczliwe ponuractwo, przeplatane nieposiadaniem się z oburzenia, zdaje się charakteryzować większość obecności Lewicy w dyskursie publicznym. Tak naprawdę jedyną osobą, która powinna dziś wypowiadać się w imieniu Lewicy, jest Joanna Senyszyn, która wiarygodny zerojedynkowy antyklerykalizm łączy z poczuciem humoru. Ale wziąwszy pod uwagę chroniczne parcie na szkło, na które cierpi czołówka formacji, z rzeczniczką na czele, raczej trudno na to liczyć.
Jak mówi młodzież: whatever.
Całość na łamach