Rak, który nas tiktoczy – NIE

Chińczyki trzymają mocno. Za pysk.

 

Social media to wiedza o nas. Nasze rozmowy, nasze nagrania i zdjęcia, które nieustannie przekazujemy przez internet. Nasze zainteresowania, lokalizacja, nawyki i potrzeby. Po latach prób Chińczycy stworzyli TikToka – medium, którym podbili ogólnoświatowe rynki, w tym nasz. Eksperci od cyberbezpieczeństwa alarmują: usuńcie ustrojstwo z telefonów, ale gawiedź nie chce słuchać.

 

Wszystkim, którzy mają więcej niż 14 lat, tłumaczę, że chodzi o mały chiński programik na telefony komórkowe, który stał się niezwykle popularny wśród bachorów w wieku szkolnym. Jak wszędzie, gdzie bywa gawiedź, zlecieli się twórcy treści ujemnej wartości, aby za pieniądze z promowanych usług i produktów bawić szczyli i żyć na przyzwoitym poziomie z bezwartościowej pracy. Do tego nieszlachetnego grona dołączył Andrzej Duda. Publikowane tam filmy muszą być krótsze niż minuta, a publikujący ma do dyspozycji dziesiątki filtrów zmieniających jego głos, wygląd, tło, na którym się pojawia, itp. Zdobywające popularność treści to tańczące do disco-polo dziewoje, 12-latki wyzywające meneli na przystankach czy ludzie gadający do gołębi. Ujmując to wprost: TikTok to nie jest platforma wymiany myśli dla wschodzącej elity nowych pokoleń. To precyzyjnie stworzony produkt celujący w dość podłe gusta przeciętnych obywateli niebieskiej planety.

Gdyby TikTok był winem, byłby tym z dyskontu. Gdyby chodził do liceum, byłby zagrożony z fizyki i brałby dopalacze. Gdyby był zespołem, śpiewałby disco-polo na weselach.

I nikomu by to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że już kilka państw zarzuciło aplikacji występowanie przeciwko prywatności użytkowników, a wewnętrzne obostrzenia, o których rozpisywały się zagraniczne media, to mokry sen każdego dyktatora o wschodnio brzmiącym nazwisku.

 

TikTok jest największym sukcesem technologicznej ekspansji Chin. Klientów łatwo przekupić, tworząc tanie i jakościowo dobre towary. Własne usługi i sklepy też można wprowadzić, jeśli obcina się marże do minimum, żeby zdławić konkurencję. Ale stworzenie platformy do komunikacji w świecie pełnym darmowych, lubianych już przez konsumentów usług takich jak Facebook, Twitter czy Instagram, to ogromne wyzwanie, wymagające czegoś więcej niż tania siła robocza. Stawka? Dane, które można zbierać od masowo przybywających do nowej platformy odbiorców. Jajogłowi nazywają to „big data” – niepomierne ilości informacji, które są niczym cyfrowe DNA społeczeństwa. Przepływ treści, a także treści, które zbiera smartfon używający programu, warte są każdych pieniędzy, bo łatwo przekuć je w wiedzę o potencjalnych klientach. To kontrolowana przestrzeń, w której można zgrabnie manipulować trendami, pojawiającymi się tematami, nastrojami społecznymi. To władza, jakiej Chiny pragną, i to władza, która może zaważyć na tym, czy Chiny staną się mocarstwem pośrednio panującym nad gatunkiem homo sapiens. TikTok tę władzę wykorzystuje.

„The Guardian” rok temu dotarł do wewnętrznych dokumentów firmy. Wynika z nich, że moderatorzy kontrolujący treści w aplikacji mają jasne wytyczne, jak traktować niektóre tematy. Jeśli zatem dziś założyłbym konto w tej usłudze i zacząłbym nagrywać treści o masakrze na placu Tiananmen czy krytykować władze Chińskiej Republiki Ludowej, wielkiej popularności bym nie zdobył. Według „Guardiana” program ma także ciekawą politykę postępowania w sprawie treści pornograficznych. Występuje tam bowiem domniemanie pełnoletności. Jeśli nie jest jasne, czy roznegliżowany osobnik przekroczył 18 lat, moderator ma uznać, że przekroczył. Taka praktyka to otwarta furtka do rozbudzania dzieciojebczych rządz w skrzywionych tym zaburzeniem osobnikach. ByteDance – właściciel portalu – twierdzi, że widziane przez dziennikarzy brytyjskiego periodyku zapisy zostały już wycofane.

 

Całość na łamach