Trump na rampie – NIE

Tak czy siak Ameryka jest chuja warta.

Najjaśniejszy moment ostatnich czterech lat: Donald Trump w charakterze 6-metrowego bachora z rozwrzeszczaną mordą, zawiniętego w zapiętą agrafką pieluchę i kurczowo trzymającego komórkę w maleńkiej łapince, powiewający nad Londynem.

Monstrualny, napełniony helem balon dzieciątka Trump, wykonany za 16 tys. funtów zebranych przez platformę crowdfundingową, przywitał przywódcę wolnego świata przed parlamentem w Londynie w 2018 r., a potem towarzyszył wycieczkom Trumpa po świecie: był we Francji, w Argentynie, Irlandii i Danii. Za zgodą brytyjskich twórców rozliczne „baby Trumpy” powstały i powiewały w różnych miejscach Stanów Zjednoczonych. Ponieważ jednak rządzenie światem jest zajęciem dla ludzi dorosłych, musimy z żalem pożegnać radosny wizerunek żółtowłosego niemowlęcia, który tak doskonale charakteryzował najpotężniejszego człowieka na Ziemi. Cokolwiek by mówić o Joe Bidenie, który w początkach kampanii wykazywał pewne oznaki starczego zdziecinnienia, zapewne będzie on prowadził sprawy amerykańskie jak dojrzały polityk. Chociażby dlatego, że ma wokół siebie profesjonalnych doradców, których słucha. Na pewno będzie nieco mniej śmiesznie, ale też stanowczo mniej groźnie.

 

Odrażający

Co powiedziawszy, warto zaznaczyć, że Ameryka – z Trumpem czy bez niego – już dawno nie jest tym, co Amerykanie sobie wyobrażają. W amerykańskiej debacie, związanej z ostatnią kampanią, pojawiały się liczne krytyczne głosy dotyczące szkód, jakie prezydentura Trumpa wyrządziła wizerunkowi USA na świecie. Kłopot polega jednak na tym, że wizerunek USA już od dawna jest zupełnie inny niż w USA się sądzi. Nawet najsurowsi krytycy Trumpa tkwią w absurdalnym przekonaniu, że cały świat patrzy na ich kraj z podziwem i oczekuje od niego przywództwa. To po prostu nieprawda.

Paul Krugman, wybitny lewicowy ekonomista, laureat Nagrody Nobla z 2008 r., pisujący w „New York Timesie” niezwykle trafne i bardzo surowe wobec swojego kraju komentarze, pod koniec października napisał tekst („Gazeta Wyborcza” przedrukowała go, nie wiedzieć czemu, w powyborczą środę), w którym ubolewał nad końcem Pax Americana: „Nawet jeśli Trump odejdzie, świat pozostanie dużo bardziej niebezpiecznym i niesprawiedliwym miejscem, niż był przed nim. I wszyscy będą się zastanawiać, czy to, co stało się raz, nie zdarzy się ponownie”.

Krugman przyznaje, że amerykańskie rządy „bynajmniej nie były święte” (robiliśmy straszne rzeczy, wspierając dyktatorów i podkopując demokracje od Iranu po Chile; czasami wydawało się, że naszym najważniejszym celem jest dbanie o interesy międzynarodowych korporacji)”, ale zaraz optymistycznie i naiwnie dodaje: „Nie byliśmy też prymitywnym wyzyskiwaczem, rabującym inne kraje dla własnego zysku. Pax Americana sięga początkami do uchwalenia planu Marshalla w 1948 r.; do momentu, gdy zwycięski naród zdecydował się pomóc w odbudowie swoim pokonanym wrogom, zamiast żądać od nich daniny”. To doprawdy dość dramatyczny dowód bezsilności: w 2020 r. sięgać do działań z roku 1947, żeby udowodnić swoją szlachetność.

 

Brudni

Każdy, kto obserwował działania Stanów Zjednoczonych przez ostatnie 30 lat, wie, że trudno sobie wyobrazić bardziej prymitywnego wyzyskiwacza – czego najlepszym przykładem jest wojna George’a W. Busha z Irakiem, wywołana pod kompletnie kłamliwymi pretekstami dla przejęcia irackich zasobów ropy.

„Byliśmy krajem, który dotrzymywał słowa” – pisze Krugman. Chciałoby się zapytać: ale, kurwa, w jakiej sprawie?!

 

Całość na łamach