Lament w mediach Sakiewicza. Ich szef został wezwany na policję jako świadek. Musiał zeznawać jak pierwszy lepszy. Złamano jego status świętej krowy pasącej się tuż po prawicy prezesa. W związku z objawami oburzenia informuję: W antydemokratycznej bolszewii zwanej PRL, gdy byłem rzecznikiem rządu, Milicja Obywatelska we-zwała mnie do komendy przy ul. Waliców w Warszawie i przesłuchała jako podejrzanego, posługując się milicjantką podoficerskiego, więc uwłaczającego mi stopnia. Nie skarżyłem się, chociaż milicja wzywała mnie przez swoje zaniedbanie. Przesłuchano „moją osobę” z powodu donosu obywatela, który podał fałszywe, zmyślone personalia i adres. Twierdził, że widział, jak prowadząc auto ulicą Puławską, potrąciłem staruszkę przechodzącą na pasach i uciekłem. Prawdą było to tylko, że jechałem ulicą Puławską. Ktoś zobaczył moją mordę nad kierownicą i sobie zażartował. W tym czasie 96 procent dorosłych obywateli wiedziało, że rzecznik nazywa się Urban. 60 procent z tych 96 procent znało moją twarz z telewizji. Zakładam, że w miliony można było liczyć niechętnych rządowi żartownisiów. W związku z tym poproszono, żebym sam nigdy nie prowadził auta, zachęcając mnie wzmianką, że mogę wówczas jeździć pijany. Dostosowałem się. Nie wyszło to na dobre. Mój kierowca z Biura Ochrony Rządu (dziś Biura Ochrony Państwa Pisowców), wioząc mnie przez Sieradz, przejechał na pasach dziewczynkę. Jej nic się nie stało, a on został skazany przez sąd i spieszony na służbie. Sakiewicz powinien czuć się zawstydzony przygodą i pokorą rzecznika komuny.