Apostazja Kowalska – NIE

Nieślubne dziecko Marty Lempart i Jarosława Kaczyńskiego.

 

Przybywa w ostatnim czasie demonstracyjnych odejść z Kościoła kat. Jest to obecnie akt podobnej odwagi, jak rzucenie legitymacją Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej przed 1989 r. Gdyby żyła Teresa Torańska, miałaby pod sufit materiałów na kontynuację książki „Oni”.

 

Podupadający na znaczeniu kler widzi w masowym exodusie diabelskie, a przynajmniej marksistowskie macki, jeśli to nie to samo, młody Marks pisał przecież wiersze o Szatanie… Zalew neobolszewickiej propagandy odciąga młodych od Boga i ci tylko dlatego nie wstępują do wspomnianej nieboszczki partii, że ta akurat złośliwie nie istnieje.

„Inżynierowie społeczni neomarksistowskiej rewolucji i zwykli lewaccy bojówkarze za jeden z głównych celów ataku wybrali Kościół katolicki, słusznie konstatując, że jest on strażnikiem obiektywnego i naturalnego systemu wartości, który przeszkadza im w budowie »nowego« wyzutego z moralności i sumienia człowieka” – precyzyjnie obnaża ten mechanizm Cezary Krysztopa z „Tygodnika Solidarność”. Apostazję stawia w jednym szeregu z profanacjami świątyń, zakłócaniem mszy, „brutalnymi atakami lewackich bojówkarzy podczas Strajku Kobiet” oraz ujawnianiem skandali pedofilskich wśród kleru. Nic tak nie rani Pana Boga, jak opisywanie grzechów jego ziemskiego personelu i wypisywanie się z Kościoła.

Swojej winy klechy oraz ich akolici nie widzą. Podsypywani dotacjami od pisowskich klakierów głodu nie cierpią, zatem szkoda im czasu na refleksję. Hodowanie kolejnego podbródka milsze im niż posypywanie głów popiołem. Chyba że popiół pochodzi z cygara, a głowa należy do ministranta.

 

Apostazja wkroczyła na salony informacyjnej popkultury. Reportaż w TVN 24, okładki gazet, setki artykułów. Znakomitości ze świata polityki, kultury i dziennikarstwa czują obowiązek odnieść się do sytuacji. Komentatorzy prześcigają się w przytaczaniu statystyk, reporterzy relacjonują wstrząsające i czasem śmieszne opowieści tych, co przeżyli ostatnie spotkanie z plebanem. Hasło „apostazja” staje się jednym z najgorętszych słów wyszukiwanych w internecie.

Biedroń pod rękę z Diduszko-Zyglewską i Scheuring-Wielgus zakładają „Licznik apostazji”. Proponują internautom wyzwanie polegające na wypisaniu się z Kościoła. Po miesiącu działalności licznik wskazuje niemal 1,5 tysiąca bezbożników. Nic nie wskazuje na to, że był cofany. Dla entuzjastów ten wynik jest sukcesem, dla przeciwników – bagatelą. Wspomniany Krysztopa uważa, że „przy takiej reklamie to kompletna porażka”. Przy jakiej reklamie – nie pisze. Bo tak naprawdę po wstępnym zainteresowaniu mediów wiele o „Liczniku apostazji” nie było słychać. Możemy się jednak domyślać, że Krysztopie chodzi o to, iż była to szeroko zakrojona kampania za szekle od Sorosa, przeprowadzona przez „stachanowców ateizmu”. Tak z poetycką werwą określił pomysłodawców akcji inny prawicowy publicysta wielkiej wagi – Piotr Semka.

W dobie powszechnego ekshibicjonizmu uprawianego w social mediach każdy powód jest dobry, aby wrzucić fotkę na fejsa. Nie robi tego tylko Donald Trump, ale wcale nie dlatego, że nie chce. Nic więc dziwnego, że w czasie pandemicznej nudy ludzie szukają alternatywnych sposób zwracania na siebie uwagi. Zdaje się, że opuszczenie niemoralnej instytucji jest lepszym sposobem na zdobycie lajków niż np. nasranie na chodnik.

 

Nie wszyscy jednak widzą to w tak pozytywnych barwach. „Apostazja Challenge? Serio? Jak ktoś chce to odchodzi z Kościoła, ale robienie z tego cyrku to skrajny infantylizm” – oburzył się na Twitterze Tomasz Lis. Rzeczywiście, robienie cyrku z odchodzenia z cyrku może nosić znamiona przedobrzenia, ale chyba nie o to red. Lisowi chodziło. Inni zaś krytycy twierdzą, nie bez odrobiny racji, że dokonanie aktu apostazji to dostosowanie się do kościelnych przepisów i płaszczenie się przed klechami. Sam akt abortowania się z łona Kościoła przed proboszczem niewiele daje, bo w kościelnych księgach dane apostaty i tak figurują. Dodana zostaje jedynie adnotacja, iż delikwent manifestacyjnie odciął się od papieża i jego kolegów. Oraz wywołany ból dupy proboszcza, któremu kolejne niesforne owieczki uciekają spod sutanny. A to już coś. No i oczywiście z czasem robi się problem w podtrzymywaniu mitu, że ponad 90 procent społeczeństwa to katolicy. A m.in. ten mit zapewnia Kościołowi specjalne traktowanie.

Tak czy owak opuszczenie stada katolickich owieczek stało się szlagierem sezonu i niemal dorównuje w popularności morsowaniu.

 

Całość na łamach