Przewalamy hajs na myśliwce, TVP czy „Damę z gronostajem”, a Polski nie stać na mieszkania dla jej własnych obywateli.
Według przyjętego mniej więcej na całym świecie modelu dorastania człowiek staje się pełnoletni w okolicach 18.-20. roku życia, co obliguje go do wyniesienia się z rodzinnego domu. Wyprowadzka nie jest łatwa, zwłaszcza gdy rynek nieruchomości przypomina plan dobrego pornola, z tym wyjątkiem, że ktokolwiek cię wyrucha, nic na tym nie zarobisz.
W Polsce mamy wielomilionowy deficyt mieszkań na rynku, problem z wynajmem krótkoterminowym i inwestorów pomnażających kapitał przez wykupywanie ostatków kawalerek z rynku nieruchomości, podbijając przy tym ceny zakupu i najmu jednocześnie. Została jeszcze kwestia kredytu hipotecznego.
Za mało
Znamy takiego polityka, który lata temu kwakał o trzech milionach mieszkań do wybudowania. Hasło przez te kilkanaście lat niewiele straciło na aktualności, a i potrzeba też niewiele się zmieniła. Według dość szczegółowego raportu HRE Think Tank z 2018 r., w Polsce obecnie brakuje ok. 2,1 mln mieszkań, a w ciągu tej dekady deficyt zwiększy się do aż 2,7 mln. Co roku przybywa od 120 do 180 tys. chałup, z czego większość w okolicach lub w obszarze największych polskich aglomeracji – wskazuje to samo źródło.
Przez ten deficyt zgodnie z danymi Eurostatu
około 40 procent Polaków mieszkało w 2017 r. w przeludnionym domu lub mieszkaniu i jest to jeden z najgorszych wyników w Europie.
Same kryteria też trzeba uznać za niewygórowane – po pokoju na parkę lub samotnego dorosłego, pokój na dwójkę gówniarzy, chyba że różnej płci i starsze niż 12 lat – wtedy oddzielnie. Mowy o nasłonecznionym salonie i jadalni z wyjściem na taras nie było. A co się tyczy siwiejących powoli 25-30-latków, to około czterech na dziesięciu wciąż musi jarać szlugi w ukryciu przed starymi. Nadal nie stać ich na wymarzone 12 mkw. bez okien, 30 km od centrum miasta. To wciąż dane Eurostatu, nie instytut danych z dupy. A czemu to ich nie stać?
Za drogo
Nawet ci dobrze zarabiający na mieszkanie nie mogą sobie pozwolić. Drożeje bowiem nie tylko zakup własnościowy, ale przede wszystkim wynajem. Z danych Expandera i Rentier.io za zeszły rok wynika, że ceny najmu w dużych miastach w najlepszym wypadku rosną rok do roku o 10 proc., a w najgorszym, takim jak Toruń, nawet o 25 proc. Jak gdyby samo mieszkanie w Toruniu nie było wystarczająco przykrym doświadczeniem (a wiem, bo stamtąd jestem).
Ceny opłat już teraz wydają się horrendalne i nic nie wskazuje na to, że przestaną rosnąć. W Warszawie są już tak wysokie, że taniej jest wyprowadzić się do Berlina i zacząć życie od nowa, nawet z polską pensją.
Ta całkiem spora i wydawać by się mogło kosztowna na co dzień stolica Niemiec poszła po rozum do głowy i ceny najmu po prostu zamroziła.
Przepisy weszły od początku tego roku i dotyczą ponad 1,5 mln lokali, których ceny najmu zamrożono na 5 lat. Jedynym wyłączeniem jest podwyżka o planowaną do roku 2022 inflację, czyli o zawrotne 1,3 proc. Brzmi jak mokry sen lewaka? Może, ale dzięki temu rozwiązaniu najmniej zamożni berlińczycy mogą spokojniej żyć, nie obawiając się wyprowadzki z dnia na dzień.
W Polsce nie jest tak różowo.
Między grupą najuboższych, którym przysługuje prawo do lokalu socjalnego, a tymi, których stać na własny dach nad głową i kibel do srania, jest całkiem liczna grupa sfrustrowanych ludzi, którzy zastanawiają się, czy bardziej nie stać ich na kredyt, czy może na wynajem.
Całość na łamach