Jedyna unijna agencja, która ma siedzibę w Polsce. Ale już niedługo…
W internecie pojawiły się filmy, na których było widać, jak na Morzu Egejskim rumuńska jednostka działająca w ramach programu Fronteksu odpycha łódkę z imigrantami, każąc im wracać, skąd przypłynęli. Gazety rozpisywały się o tym, że 30 października działająca w ramach misji Fronteksu szwedzka straż graniczna widziała, jak greckie jednostki zbliżają się do wypełnionych ludźmi pontonów i zmuszają uciekinierów do wycofania się z narażeniem życia. Szwedzi chcieli o tym zaalarmować centralę, ale wyższy rangą funkcjonariusz Fronteksu ich od tego skutecznie odwiódł. Doszło do tego, że przez Human Right Watch Frontex jest obarczany odpowiedzialnością za zatonięcie wielu łodzi z imigrantami.
Potem media zaczęły prześcigać się w opisywaniu tego, jak agencja traktuje policjantów i strażników granicznych z krajów unijnych. Tym, którzy odpisali na anons o poszukiwaniu przez Frontex pracowników i dostali wiadomość, że są przyjęci, kazano się stawić w Warszawie. Funkcjonariusze porzucali robotę i jechali do Warszawy. Potem siedzieli tam długo i nieszczęśliwie, aby dostać polecenie powrotu do domu i czekania na odpowiedź na piśmie. Nie doczekali się. Ponieważ jednak nie byli to Ukraińcy, których każdy może wystawić do wiatru, do Brukseli trafiło mnóstwo oskarżeń na bajzel panujący w warszawskiej centrali Fronteksu. Okazało się również, że niemal wszyscy rekruci agencji, szkolący się w ośrodkach na Bari i w Koszalinie, zachorowali na COVID-19. Gdy kilku wyższych urzędników Fronteksu zwolniło się z pracy i zaczęły napływać informacje o mobbingu, czara goryczy się przelała. W Warszawie pojawili się funkcjonariusze OLAF i przez 1,5 miesiąca przetrząsali biura Fronteksu.
W polskich mediach wizyta organu kontrolnego Unii została sprzedana jako sprawdzanie nieprawidłowości w polityce kadrowej, zarzutów o faworyzowanie pewnych narodowości i tego, dlaczego agencja nie zatrudniała wystarczającej liczby obserwatorów praw podstawowych, których zadaniem jest zapewnienie zgodności działań Fronteksu z unijnym prawem. Naprawdę jednak rewizorzy z OLAF będą robili to, co robią zawsze i wszędzie, czyli poszukają przewałów finansowych.
Od grudnia Leggeri niemal co tydzień jest wzywany do Brukseli i Strasburga, a czasem nawet na dywanik do Bundestagu. Przed żadnym z przesłuchujących go zespołów nie jest w stanie obronić się przed stawianymi agencji zarzutami. Dla ludzi w Brukseli faceta już nie ma.
Ale nie tylko jego. Brukselskie korytarze grzmią od pogłosek, że wraz z nim z Polski zniknie cały Frontex. Dokona się to tak samo jak na Węgrzech. Kraj rządzony przez Orbána został bowiem z Fronteksu wywalony, a czterdziestu węgierskich pracowników agencji poszło na zieloną trawkę. Pretekstem było niewykonanie polecenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej zakazującego Węgrom łamania unijnego prawa imigracyjnego.
Takie same zarzuty ma Polska za traktowanie uchodźców w Terespolu. Jest więc więcej niż pewne, że Polska z Fronteksu wyleci, a jego przedstawicielstwo opuści Warszawę.
Na otarcie łez i żeby Polska wyszła z tego twarzą, Unia stworzy europejską jakąś agencję do współpracy z Marsem, a jej siedzibę umieści nad Wisłą.
Całość na łamach