Istoty niespecjalnej troski – NIE

Dlaczego nie lubimy migrantów – analiza przedmiotowa.

 

W obliczu narastającego kryzysu na granicy ludzie ujawniają różne skłonności, które tak po jednej stronie mózgu, jak po drugiej (w zależności od tego, kto której bardziej używa) stają się coraz bardziej ambiwalentne. O ile jeszcze 2 miesiące temu pomysł wydania 1,5 mld zł na płot wydawał się mefistofelicznym przejawem zezwierzęcenia polskich władz, o tyle obecnie tego typu postawy nie są już tak oburzające. Nawet wśród tak wysoko rozwiniętych form życia, jak Henryk Strzelczyk, dyrektor schroniska dla zwierząt na Paluchu, o którym rzec można: dobro, samo dobro i tylko dobro.

 

Brak pomysłów na rozwiązanie kryzysu humanitarnego, twardsze stanowiska stron implikują niebezpieczeństwo, że sprawy wymkną się spod kontroli (jeżeli w ogóle kiedyś były kontrolowane) i doprowadzą do jakiegoś bum.

W potoku wykluczających się słuszności brakuje jednak wątków fundamentalnych, generalnych, które wyparto do głębokiej nieświadomości. Prawda o genezie tej draki drażniłaby nasze dobre samopoczucie. Ucierpiałoby przeświadczenie, że w zasadzie jesteśmy ludźmi cywilizowanymi, pochodzącymi od Adama, a nie od daktylowca. Zacni chrześcijanie, pogodzeni z prawem i moralnością, poczuliby się gorzej niż po kopniaku w pachwinę. Może nawet by zwymiotowali.

Działamy bowiem przede wszystkim we własnym wyekstrahowanym z logiki dziejów i mechanizmów przyczynowo-skutkowych ciasnym interesie. Posługujemy się zadziwiająco krótką pamięcią.

Fundamentalnie rzecz biorąc, między Polską (Unią) a Białorusią nie ma konfliktu. Panuje jednomyślność. Ci ludzie z Afganistanu, Iraku i Syrii są po prostu niepotrzebni. Nikt ich nie chce! Najwyżej okazują się potrzebni sami sobie, ponieważ przyznano im na arenie międzynarodowej prawo do życia.

 

Owo prawo do życia pozostaje w sprzeczności z pragmatyką i w gruncie rzeczy uniemożliwia praktycznie stanowcze kroki. Bisurmani mogą oczywiście żyć, ale niech nie zawracają nam głowy. Niech spadają na bambus! Hak im w smak i mata kokosowa. Są podludźmi. Pomyłkami pana Boga. My, chrześcijanie, wam, muzułmanom, nie jesteśmy nic winni. Do Arabii Saudyjskiej wynocha lub innego Kuwejtu, gdzie wasi bracia w wierze są równie zamożni jak protestanccy Niemcy.

Gdybyście byli zgrają zgrabnych 17-nastoletnich tancerek brzucha, ubranych w nici dentystyczne, no to sprawa wyglądałaby inaczej. Ale nie jesteście.

Jesteście niedomyci, dotknięci zapewne wszawicą łonową, próchnicą i macie haluksy. Krążą pogłoski, że gwałcicie kozy, rury kanalizacyjne i że nasze kobiety też będą traktowane jak blondynki w Sztokholmie. Być może konsumujecie królicze odchody, wasze żony wyglądają jak nasze Baby Jagi. Do roboty nie przymuszono by was nawet wówczas, gdyby była lżejsza od spania.

 

Status podludzi zamanifestowaliśmy i daliśmy wam do zrozumienia już w naszym słownictwie. Nie jesteście już uchodźcami, emigrantami czy imigrantami, tylko migrantami. Przemieszczacie się w sobie znanych celach i korzyściach niczym termity, łososie, w najlepszym razie bociany, ale nie możemy zapominać, że szarańcza też migruje.

Tak mniej więcej to wygląda, choć aż tak dokładnie tego nikt nie nazywa, bo nie wypada.

Ale zaraz… Generalnie intruzi z Afganistanu i z Iraku, domagający się pomocy, to są ludzie, którzy jeszcze całkiem niedawno obserwowali dziesiątki tysięcy Europejczyków i innych chrześcijan, którzy bez wiz i paszportów nielegalnie przekraczali granicę ich krajów, jadąc czołgami w eleganckich uniformach. Wołali, że niosą im pomoc.

Saddam Husajn nie zapraszał amerykańskich baptystów do siebie, no i ben Laden też nie życzył sobie, aby odwiedzali go luteranie.

Zapomnieliśmy, że u podstaw tej naszej survivalowej turystyki do krajów wyznawców Allaha stało tak naprawdę kłamstwo generała Colina Powella, który sprokurował dowody, jakoby reżim Husajna posiadał broń masowego rażenia. Powell łgał w żywe oczy na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Zmarł na COVID mimo podwójnego szczepienia – dobrze mu tak… Żeby zabić jednego ben Ladena, nie trzeba było wysyłać jedenastu europejskich armii. Jak historia pokazała, wystarczyły 3 śmigłowce.

Budynki państwowe obecnych migrantów obrzuciliśmy bombami. Spowodowaliśmy unicestwienie 150 tysięcy ludzi (razem w Iraku i Afganistanie). Wywołaliśmy najdłuższe wojny w historii wojen. Nie było to zupełnie bezzasadne, ale moralny bilans krucjaty nie wypada dla białych chrześcijan chwalebnie.

Wychodzi na to, że tak naprawdę pojechaliśmy postrzelać, podkręcić koniunkturę w zbrojeniówce, zamanifestować uzasadnione politycznymi knowaniami braterstwo broni, trochę się nakraść, odrobinę zainwestować – oczywiście na zasadach wolnorynkowych, czyli z godziwym zwrotem kapitału.

 

Całość na łamach