Otake olimpiadę im nie chodziło.
Gdyby pandemia koronawirusa nie przewróciła kalendarza sportowego, piłkarze korzystaliby teraz z krótkich urlopów lub uczestniczyliby w pokazowych i dobrze płatnych tournée po Azji. Cały sportowy świat śledziłby natomiast Igrzyska Olimpijskie Tokio 2020. Nic z tego.
Kraj miliardów i wiśni
Zamiast pasjonować się rywalizacją na sportowych arenach w stolicy Japonii, obserwować możemy walkę organizatorów o uratowanie imprezy i fascynować się niewyobrażalnie wysokimi kosztami igrzysk. Jakimi? Tego nikt, włącznie z organizatorami, nie wie. I chyba nigdy się nie dowie.
Gdy 7 lat temu Japończykom przyznano prawo organizowania igrzysk, mówiło się, że będą kosztować 7,3 mld dolarów. To wielkie pieniądze, ale – biorąc pod uwagę skalę przedsięwzięcia – wcale nie szokujące. Im bliżej jednak było do rozpoczęcia zawodów, tym wyraźniej było widać, że Komitet Organizacyjny nie zmieści się w wyznaczonym budżecie. Oficjalnie mówiło się, że Igrzyska Olimpijskie Tokio 2020 kosztować będą 12,6 mld dolarów, czyli niemal o połowę więcej. Ale i ta kwota okazała się nieprawdziwa. Skandal wybuchł po opublikowaniu przez Japońską Narodową Radę Audytu raportu, z którego wynikało, że prawdziwy koszt to 17,1 mld. Komitet Organizacyjny ukrywał część wydatków, a pokrywał je wpłatami dokonywanymi przez władze miejskie Tokio i pomniejszych sponsorów. Wymysłem okazała się także rzekoma kilkusetmilionowa rezerwa na – jak określono – nieprzewidziane wydatki. To wszystko działo się jednak jeszcze przed pandemią.
Księżycowa księgowość to nie wynalazek Japończyków ani organizatorów imprez sportowych. Stosują ją czasem rządy, bywała przyczyną niejednego kryzysu. Kto wie, czy przypadkiem teraz nie mamy z tym do czynienia w Polsce, która – jak zapewniano przed pandemią – po raz pierwszy od uzyskania wolności miała mieć zrównoważony budżet.
Duma, poniżenie i lizaki
Igrzyska Tokio 2020 pod niezmienioną nazwą odbyć się mają za rok, ale i to nie jest pewne. Nazwy nie zmieniono, żeby – choćby formalnie – zachować 4-letni olimpijski cykl. Ale nie tylko dlatego. Wyprodukowano już wiele wszelkiego rodzaju pamiątek, przeprowadzono liczne akcje promocyjne i reklamowe, wszystko pod hasłem „Tokio 2020”.
Inna sprawa, że hasło „Tokio 2020” nie ma takiej siły, jak zakładano. Najlepszym przykładem jest seria „olimpijskich” słodyczy wprowadzona na rynek przez japońskiego producenta. Miały być szlagierem, są porażką. Ludzie nie chcą ich kupować; nie smakują im. Najprawdopodobniej nie chodzi tu jednak o kubki smakowe, ale o skojarzenie. Kółka olimpijskie źle się teraz Japończykom kojarzą.
W sprawie organizacji igrzysk Japończycy są podzieleni, tak jak Polacy podczas wyborów prezydenckich – mniej więcej pół na pół. W przeprowadzonym miesiąc temu sondażu 46 procent tokijczyków uznało, że zawody powinny się odbyć zgodnie z planem, czyli za rok. 24 procent opowiedziało się za przełożeniem ich na jeszcze odleglejszy termin, a 28 procent za całkowitym odwołaniem. 2 procent nie miało zdania.
Charakterystyczna jest argumentacja zwolenników i przeciwników przeprowadzenia igrzysk. Zwolennicy twierdzą, że zorganizowanie wielkiej międzynarodowej imprezy stanie się dowodem siły i prężności narodu japońskiego, który pokaże światu, że zbiorowym wysiłkiem potrafi sobie poradzić z wszelkimi trudnościami. Warto za to zapłacić wysoką cenę. Przeciwnicy twierdzą natomiast, że zarówno Japończycy, jak i cały świat mają teraz co innego na głowie niż sport. Lepiej skupić siły na walce o zdrowie. A że wydano już tyle pieniędzy? Trudno, nikt przecież nie mógł przewidzieć pandemii.
Do tych, którzy chcieliby definitywnego odwołania imprezy, należą na pewno przyszli lokatorzy wioski olimpijskiej.
W wiosce przygotowano 10 tys. łóżek dla sportowców i członków ekip. Po zakończeniu zawodów wprowadzić się tam mieli zwykli ludzie, którzy wykupili już mieszkania. Teraz dowiedzieli się, że na swoje 4 ściany zaczekać muszą co najmniej rok.
Może dla kogoś wychowanego w epoce realnego socjalizmu, gdy na mieszkanie czekało się latami, rok w tę czy w tamtą stronę nie stanowiłby różnicy. Ale Japończycy wychowali się i żyją w cesarstwie.
Całość na łamach