Łącznik z Antwerpii – NIE

Z drogi śledzie, moc szczepionek jedzie.

 

To było do przewidzenia. Skoro do Polski ma trafić 100 mln szczepionek przeciwko COVID-19, to grzechem byłoby nie zrobić biznesu na ich transporcie.

Czy i kiedy wożący je kierowcy się zabiją? Kolejne pytania, które należałoby zadać, dotyczą tego, w jakich warunkach przewożone są szczepionki, które rząd zamierza podać jak największej liczbie Polaków.

Otrzymałem cynk następującej treści: „Ministerstwo Zdrowia przywiozło z Belgii 1400 kg szczepionek samochodem firmy (…). Rzecz w tym, że samochód ten ma ładowność 560 kg, a firma posiada jedynie ubezpieczenie do kwoty 1400 kg razy 8,33 SDR (ok. 9 euro), czyli w sumie jakieś 12,5 tys. euro. Nikt nie ubezpieczył szczepionek na wyższą kwotę na czas transportu. Dlaczego to takie ważne? Bo kierowca jechał z Belgii przeładowanym transportem, łamiąc przepisy Unii Europejskiej o czasie pracy kierowców. Tę trasę powinien pokonać w ciągu dwóch dni, jadąc po 11 godzin dziennie, a jechał jednym ciągiem. Cud, że się nie zabił”.

Sprawdziłem, ile jest prawdy w tej informacji.

Przypadkiem okazało się, że transport ten nie był przeprowadzany na zlecenie wspomnianego Ministerstwa Zdrowia ani żadnego innego polskiego ministerstwa. Nie był też przeprowadzany na zlecenie Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych (RARS), choć to do jej magazynu przyjechały szczepionki, a jej prezes szeroko się o transporcie wypowiada.

 

Dowiedziałem się, że transport przeprowadzany był na zlecenie prywatnej firmy. Ona zleciła transport szczepionek specjalistycznymi samochodami chłodniczymi. Jak z tego wynika, odpowiedzialna za zaopatrzenie Polski w szczepionki RARS nie zamawia transportów szczepionek bezpośrednio w wyspecjalizowanej firmie transportowej, lecz u pośrednika. Nie wiadomo nic więcej, gdyż firma, która szczepionki przywiozła, poinformowała mnie, że zbyt wielu informacji nie może podać, ponieważ umowa ma charakter poufny. Nie wiadomo więc nawet tego, jak nazywa się firma pośrednicząca pomiędzy RARS a przewoźnikiem. Tym bardziej więc nie wiadomo, ile ten transport kosztował i czy mamy do czynienia z jednym tylko pośrednikiem, czy może z ich łańcuszkiem. I nie wiadomo, ile ostatecznie RARS za przywiezienie szczepionek zapłaciła (pośrednik czy pośrednicy z pewnością wzięli prowizję).

W tym konkretnym przypadku chodzi o bardzo medialny transport. W środę 14 kwietnia prezes RARS Michał Kuczmierowski pochwalił się, że „zgodnie z planem” tego dnia do Polski trafił pierwszy transport 120 tys. dawek szczepionki Johnson & Johnson. Około czwartej nad ranem przed magazynami RARS w Jeleniu niedaleko Tomaszowa Mazowieckiego pojawiły się 2 busy firmy X. Ich przyjazd sfilmowało kilka stacji telewizyjnych, które następnie zdały relacje z tego wydarzenia. Stąd wiadomo, że szczepionki przyjechały dwoma busami o maksymalnej ładowności 560 kg każdy.

Pogoda była fatalna. W okolicach Tomaszowa Mazowieckiego padał śnieg i drogi były śliskie. Kierowcy musieli być potwornie zmęczeni, gdyż, jak dowiedziałem się w firmie X., rzeczywiście jechali jednym ciągiem aż z Belgii. Osobną kwestią jest to, czy przy okazji załamano przepisy o czasie pracy kierowców, czy nie. Osobną, lecz chyba ważną – szczególnie w sytuacji, gdy w grę wchodził tak ważny transport.

Przepisy mówią tyle: kierowca może jechać nie dłużej niż 12 godzin. Przed upływem tego czasu powinien zjechać na parking i odpoczywać 11 godzin.

W firmie X. powiedziano mi, że przepisów raczej nie złamano, gdyż samochody z Belgii do Polski miały do przejechania ok. 1100 km. Poruszały się głównie autostradami i jechały ze średnią prędkością ok. 60 km/h.

Wujek Google zaś twierdzi, że z fabryki Johnson & Johnson w Antwerpii do magazynów RARS w Jeleniu jest 1237 km. Samochód osobowy, jadąc średnio 106 km/h, dystans ten pokonałby w 12 godzin i 39 minut. Obydwa busy zaliczają się do kategorii ciężarówek i po autostradach mogą jechać z prędkością maksymalną 80 km/h. Nie ma więc szansy, by dojechały jednym ciągiem do magazynów agencji, nie łamiąc przepisów o czasie pracy kierowców.

 

Czy złamano inne przepisy? Mój informator twierdzi, że tak. Jest pewien, że obydwa busy były przeładowane. Na tę okoliczność przeliczył, ile mogą ważyć 24 tys. fiolek zawierających w sumie 120 tys. dawek szczepionki Johnson & Johnson.

Najśmieszniejsze jest to, że obydwa samochody były eskortowane przez policję. Przynajmniej w momencie dojazdu do magazynów RARS – co było widać w telewizji. Policjanci nie sprawdzili tachografu. Zaś po drodze nie napatoczył się patrol Inspekcji Transportu Drogowego z wagą.

Czy można byłoby uniknąć ryzyka złamania przepisów? Owszem. Transport przecież mógł być przeprowadzony samochodem ciężarowym o ładowności 7,5 t i trwać 2 dni. Nic złego szczepionkom by się nie stało. Rzecz w tym, że za taki transport trzeba by zapłacić więcej. Ściślej: więcej zapłaciłby tajemniczy pośrednik.

Kolejne pytanie: czy skoro istnieje ryzyko, że łamane są przepisy dotyczące bezpieczeństwa na drogach, to czy przestrzega się innych zasad?

Te akurat szczepionki przewożone być powinny w temperaturze od 2 do 8 stopni C. Ale inne stosowane w Polsce powinny być przewożone w chłodniach, których temperatura wynosi kilkadziesiąt stopni poniżej zera. Inaczej się popsują.

Temperaturę wewnątrz samochodów-chłodni firmy X. mierzy specjalny aparat zwany termografem. W wypadku szczepionek do opakowań powinny trafić urządzenia rejestrujące temperaturę. Czy tak się dzieje? Nie wiadomo.

 

Całość na łamach