Nakrętki na rozum – NIE

Od kilku lat obowiązują przepisy ustawy śmieciowej. Każdy płaci władzy lokalnej za to, że ta władza odbiera od obywatela śmieci. Jeśli są nieposegregowane, to obywatel płaci więcej. Jeśli podzieli je na plastik, papier, metal i bioodpady, samorząd kasuje go na mniejsze pieniądze.

Większość Polaków nie ma pojęcia o sortowaniu, a na dodatek nie chce jej się babrać w odpadkach. Zachód też tak miał, ale przez ćwierć wieku wyedukował swoje społeczeństwa i dziś odzyskuje się tam 3 razy więcej surowców ze śmieci niż u nas.

Żeby do tego dojść, cywilizowany świat postawił na dzieci. To im w szkołach wciskano co i jak, a one miały potem egzekwować ekologiczne zachowania od rodziców. Udało się. Dziś do poszczególnych pojemników w Niemczech czy Holandii trafiają właściwe rzeczy. Co ciekawe, w ciągu tego ćwierćwiecza nie zdarzało się, żeby dzieci czy ich rodzice musieli taszczyć coś do szkoły. Według miejscowego prawa szkoła czy przedszkole nie są miejscem na odpadki i surowce wtórne.

 

Zakrętka od butelki a pożytek wielki

W Częstochowie rodzice dzieci z 60 szkół i przedszkoli zebrali 5 ton plastikowych nakrętek do butelek. Ich dyrektorzy przekazali je samorządowi. Pieniądze otrzymane za plastikowy złom pójdą na wsparcie potrzebujących dzieci. Akcję „Nakrętkowa Częstochowa” prowadzi lokalna władza. Taki ma bowiem pomysł na „kształtowanie proekologicznych postaw, zachęcanie do działań na rzecz poprawy stanu środowiska naturalnego czy poszerzania wiedzy na temat ekologii, recyklingu oraz wykorzystywania surowców wtórnych”. Zbieranie kapsli rzekomo łączy „edukację ekologiczną z kształtowaniem wrażliwości na drugiego człowieka”.

Placówki, które zbiorą najwięcej, dostają od miasta nagrody. Akcja trwa od 2010 r.

Od 2010 r. zebrano w sumie 46 ton nakrętek, a w poprzednich edycjach konkursu na nagrody przeznaczono łącznie 21,5 tys. zł. Licząc, że tona nakrętek średnio w tym czasie kształtowała się na poziomie 700 zł, to na każdej edycji miasto jest tysiąc zł do przodu. I tyle może z czystym sercem podarować potrzebującym dzieciom.

Na bezsensowny pomysł zbierania plastikowych nakrętek ktoś wpadł kilkanaście lat temu. Zbierano je na chore dzieci, na wózki inwalidzkie itp. Mimo zorganizowanego recyclingu trwa to do dziś. Na tego typu akcje złapali się nawet policjanci z Białej Podlaskiej. I ogłosili, że na rzecz chorej dziewczynki Michaliny będą zbierać nakrętki.

Nikt z ichniejszego wydziału przestępstw gospodarczych nie puknął się w głowę i nie policzył, że to przekręt jest albo co najmniej niegospodarność.

A naukowcy policzyli. Wzięli pod lupę coś o nazwie „Zakręcona akcja”. Czyli to, jak bydgoszczanie prowadzą ogólnopolską zbiórkę nakrętek w nader zbożnym celu. Ogólnopolskość powoduje, że kapsle dla Bydgoszczy zbiera się też w podbiałostockich Łapach. Tam udało się zapełnić plastikowymi nakrętkami 50 worków o pojemności 120 l.

Naukowcy policzyli, że z Łap do Bydgoszczy jest 400 km. Ciężarówka, która pojedzie z Kujaw na Podlasie po te worki, pokona 800 km. Plastikowe kapsle były warte góra 500 zł. Stąd wniosek badaczy nie dziwi: „Nawet uwzględniając fakt, że kierowca pracuje za darmo, a pojazd udostępniono nieodpłatnie, sama cena paliwa przewyższa dalece wartość nakrętek. Co więcej, każda z nich musiała wcześniej odbyć podróż od zbierającego do zbierającego, a potem do głównej siedziby »sztabu«. Jeśli zsumujemy to wszystko (do tego dochodzą jeszcze koszty magazynowania i długie godziny pracy zbieraczy), otrzymamy kwoty wielokrotnie przekraczające wartość nakrętek”.

Nakrętek nie chcą już nawet punkty skupu surowców wtórnych. Te, które jeszcze kapsle przyjmują, płacą ok 50-ciu groszy za kilo. Żeby tyle zebrać trzeba mieć ponad 435 nakrętek. Czyli zapełnić 5-litrowy worek.

Gdy o tym procederze słyszą specjaliści od hurtowego zbierania i sortowania śmieci, wybuchają śmiechem. A gdy powie im się, że każdy zbierający nakrętki robi to dla ekologii i żeby śmieciarki nie woziły powietrza, to śmieją się jeszcze głośniej.

 

Całość na łamach