Nożem czyniła wyznania – NIE

Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest.

Ona: „Zostawiam cię, chuju”.

On: „To ja cię zostawiam, pizdo”.

Sąd: „Oskarżoną i pokrzywdzonego łączył silny związek emocjonalny, a także uzależnienie od alkoholu. Ta silna i dwojakiego rodzaju zależność utrudniała, a wręcz uniemożliwiała podjęcie decyzji o zakończeniu związku, jednocześnie obydwoje ustawicznie deklarowali chęć rozstania, co musiało zakończyć się użyciem niebezpiecznego narzędzia”.

***

Bożena Z., z grubsza rzecz biorąc, prowadziła się zgodnie z naukami partii rządzącej. Z grubsza, bo urodziła troje dzieci, co dowodzi, że antykoncepcji zakazanej przez ojca Rydzyka i innych duchowych przywódców narodu zasadniczo nie stosowała i że podszepty deprawatorów z LGBT namawiających do kopulowania sprzecznego z naturą miała gdzieś. Z drugiej strony prawomyślnie poczęte potomstwo posiada nieprawomyślny kolor skóry: jedna córka jest żółta, druga czarna i jedynie syna w przypływie dobrej woli można uznać za przedstawiciela rasy polskiej, acz z domieszką krwi cygańskiej. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością ojców sukcesu było zatem trzech i każdy z innej parafii, co oznacza, że Bożena Z. raczej nie ma uprzedzeń rasowych. Brak troski o homogeniczność tkanki narodowej cechuje kosmopolityczne lewaczki, a nie polskie patriotki. Ergo: Bożena Z. jedynie poniekąd żyła jak przykazał wódz.

***

Choć trzeba przyznać, że wierność jednemu partnerowi nie jest cechą wszystkich patriotów i nawet Tomasz Sakiewicz, Polak kosmicznego formatu, ma drugą żonę, co prawda białą, ale za to o podejrzanym i dekadenckim imieniu Dagny. Antoni Macierewicz bez wahania został ojcem chrzestnym potomstwa państwa Sakiewiczów, dając tym samym imprimatur prawomyślności, bo przewodniczący komisji ds. zbadania przebiegu zamachu w Smoleńsku zostaje kumem bardzo rzadko i tylko po wnikliwym zlustrowaniu czystości rasowej i klasowej rodziców.

***

Pierwsza rysa pojawiła się podczas biesiady alkoholowej. Bożena zapytała: „Pamiętasz, jak poznaliśmy się po raz pierwszy?”. Ryszard nie znosił niechlujstwa językowego, tautologia grała mu na nerwach wybitnie. „Poznać się po raz pierwszy to możesz się z jakimś smoluchem” – odpowiedział i zdzielił Bożenę pięścią w łeb.

Bożena oddała mu wazonem. Ryszarda to troszkę rozzłościło i sięgnął po nóż kuchenny. Ostrze wbił w szyję Bożeny nie żeby przebić aortę czy coś, tylko żeby ostrzec jak suka szczenię: uwaga, żarty się skończyły. Pociekło trochę krwi, ale bez pomocy medyków się obeszło, rana nie była głęboka, lecz celnie zadana i od tej chwili wspólnota duchowa nabrała nowego wymiaru: spacerowali, kupowali, gotowali oraz łykali, ale i regularnie prali się po gębach. Na tle zazdrościowym najczęściej. Albowiem miłość między nimi wciąż kwitła i postanowili ją rozniecić do cna, wzajemnie się zdradzając. Scenariusz typowego eventu: jest pite, Bożena opowiada, że Robert T., ich wspólny znajomy, to świetny jebaka, Ryszard odwzajemnia się, informując, iż Jolanta Ś., ich wspólna znajoma, kapitalnie daje i w finale bajecznie obciąga. Takich katuszy nie zniósłby nawet ojciec Oko, wybuch jest więc nieunikniony, zazwyczaj najpierw nerwy puszczają Bożenie, ale Ryszard jest nie tylko językowym purystą, lecz również murarzem z zawodu. W pięści ma dynamit, krew się leje, sąsiedzi wzywają policję.

Poturbowana Bożena Z. ma świetny pretekst, by regularnie porzucać karierę zawodową, utrzymując, iż z podbitymi oczami świadczyć pracy nie może, ponadto notorycznie powiadamia Ryszarda, że go zostawia. Ryszard protestuje, gdyż to on zostawia Bożenę, dlatego wychodzi, trzasnąwszy drzwiami, wraca, jest pite i płakane, są szczęśliwi. Mordobić, psich interwencji, rozstań i powrotów policzyć nie sposób.

 

Całość na łamach