O nadzwyczajnym bohaterstwie Polaków podczas II wojny światowej.
24 marca władza hucznie obchodziła ustanowiony w 2018 r. Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką – święto poświęcone „polskim bohaterom, którzy w akcie heroicznej odwagi, niebywałego męstwa, współczucia i solidarności międzyludzkiej, wierni najwyższym wartościom etycznym, nakazom chrześcijańskiego miłosierdzia oraz etosowi suwerennej Rzeczypospolitej Polskiej, ratowali swoich żydowskich bliźnich od Zagłady zaplanowanej i realizowanej przez niemieckich okupantów”.
Andrzej Duda wręczył w Pałacu Prezydenckim ordery za ratowanie starszych braci w wierze. Uhonorowanych zostało czterech bohaterów, w tym jeden nieżyjący od 53 lat. Niezbyt wielu, jak na tak liczny i dzielny naród.
Swoją imprezę zorganizował ojciec dyrektor doktor Tadeusz Rydzyk. Do Torunia zjechał aparat partyjno-rządowy z wicepremierem Jackiem Sasinem na czele. Sasin mówił, że „dzięki tym setkom tysięcy Polaków, którzy nie bacząc na to, że groziła kara śmierci nie tylko wobec nich, ale całych rodzin, podejmowały trud ratowania swoich żydowskich sąsiadów” i „dzięki temu wojnę w ukryciu przeżyło 30-40 tysięcy polskich Żydów”.
Redemptorysta, który w wielokrotnej recydywie szczuł na Żydów i przez lata adorował antysemitę Jana Kobylańskiego, zaprosił na jubel chargé d’affaires ambasady Izraela w Polsce. Dyplomata nie przybył, za to w odpowiedzi nadesłał list, w którym stwierdził, że „postawa większości lokalnych populacji w Europie wobec Żydów w czasie Zagłady była skażona obojętnością lub wrogością”, zaś „większość ludzi przyglądała się, kiedy ich sąsiedzi byli wyrzucani z domów, wysyłani do obozów albo mordowani na miejscu”, a „niektórzy współpracowali z zabójcami” i „wielu zyskało na rabunku własności Żydów”.
Wbrew pisowskiej zakłamanej wersji historii Żydzi doznawali krzywd nie tylko z rąk hitlerowskich okupantów, ale także polskich współobywateli. W czerwcu 1944 r. przybył do Londynu emisariusz Komendy Głównej AK Jerzy Lerski „Jur”. Pytany na spotkaniu z przedstawicielami Reprezentacji Żydostwa Polskiego o szanse przetrwania pozostałych przy życiu Żydów, stwierdził, że „najłatwiej ukrywać się w mieście, na wsi mogą ukrywać się tylko bardzo zasymilowani Żydzi, dobrze władający językiem polskim”, oraz że „zachodzi zawsze obawa przed denuncjacją – ale w mieście szanse są lepsze, większa ilość ludzi, większe domy i możliwość ukrycia się w domu”.
W studni
Sytuacja Żydów ukrywających się na prowincji była tragiczna. Mieszkańcy wsi i zapyziałych miasteczek, w większości półanalfabeci, wyznający zabobony i przesądy, podejrzliwi wobec obcych, wychowani na antysemityzmie, nie mieli litości dla żydowskich współobywateli.
Prof. Barbara Engelking doliczyła się ponad tysiąca żydowskich ofiar mordów dokonanych przez Polaków. Twierdzi: „Takich ofiar z pewnością było o wiele więcej. Specyfika relacji (ukrywający się Żydzi mieli ograniczony dostęp do informacji) oraz źródeł sądowych (na jaw wychodziły głównie przestępstwa, których dokonało wspólnie przynajmniej kilka osób; zbrodnie popełnione pojedynczo, w ciszy miały o wiele mniejsze szanse na ujawnienie) powoduje, że nasza wiedza na ten temat jest – i pozostanie – niepełna”.
Celina Grünszpan w pisanym w czasie ukrywania się w Mokoszynie (gmina Dwikozy, powiat Sandomierz) pamiętniku zanotowała w lutym 1943 r.: „Młody, piękny chłopak, stolarz z Opatowa, udał się na wieś do znajomych Polaków po trochę rzeczy. Udało mu się pójść i wrócić szczęśliwie. Gdy jednak znów znalazł się w potrzebie, mimo że mocno odradzaliśmy mu podobnej wycieczki, znowu wyruszył w drogę. Biedny Szulim, (…) doskonały stolarz, więcej nie wrócił. Chłop, do którego się udał, zamordował go w bestialski sposób i utopił w studni. Głęboko ubolewaliśmy nad biedną ofiarą”.
W studni utopił 7-osobową rodzinę żydowską (uprzednio ją mordując) pewien chłop w okolicach Siemiatycz. Sąsiedzi, doskonale wiedząc, co zrobił, mówili o nim, że „ma w domu Treblinkę”. Także w studni utopiono rodzinę Szteinów – rodziców i dwóch synów. Ukrywali się oni w sowicie opłacanej kryjówce w okolicach Ostrowca Świętokrzyskiego. Ich zmasakrowane zwłoki („ojciec i synowie zostali zamordowani, natomiast Szteinowa miała rozpłataną głowę jakimś ostrym narzędziem”) znaleziono w 1945 r. zasypane w studni na terenie posesji niejakiego Wiktorowicza.
Po wojnie czterech chłopów ze wsi Liszki (gmina Wyrozęby, powiat Sokołów Podlaski) zostało oskarżonych o to, że w czerwcu 1944 r. dokonali zabójstwa Icka Perły. Ukrywał się on w stodole u Czapskich. Pewnego dnia zauważył go sołtys Piotr Wasilewski „i kazał mu opuścić wieś”. Icek chciał odejść, ale wówczas „ludzie poczęli krzyczeć, aby nie puszczać Icka Perły, gdyż może spalić wieś. Na krzyk ten Henryk Czapski zatrzymał go natychmiast, ukręcił z rosnącego żyta powrósło, założył mu je na szyję i począł wspólnie ze Stanisławem Kamińskim ciągnąć go w stronę wsi”. Główny oskarżony Józef Łyszczewski „siedział na leżącym Icku Perle i uderzył go kamieniem w głowę, a następnie wziął powrósło, założył mu na szyję i wykrzyknął pod adresem Kobylińskiego: »chodź, już mu wystarczy«, a następnie obaj wspólnie pociągnęli go w kierunku rzeki. Icek Perła miał rozbitą głowę oraz wybite jedno oko”. „Wacław i Stanisław Kobylińscy złożyli go do grobu” wykopanego „za zagrodą Mazurczkowej”. W uzasadnieniu kary śmierci, którą w tej sprawie zasądzono dla Łyszczewskiego, sędzia stwierdził, że „oskarżony, mordując w sposób nikczemny i bestialski niewinnego mężczyznę narodowości żydowskiej, która podczas okupacji niemieckiej była pozbawiona wszelkiej opieki prawnej i przechodziła całą gehennę udręczeń, dopuścił się potwornej zbrodni”.
Całość na łamach