Wolność? Na prawicy nie ma takiego słowa.
Choć o porażce red. Tomasza Sakiewicza z założeniem portalu Albicla.com napisano już wszystko, nie odmówię sobie tej przyjemności, by leżącemu zasadzić jeszcze kopa między nogi. Jest za co.
Przypomnijmy: po zbanowaniu Donalda Trumpa na Twitterze i w innych mediach społecznościowych obrotny „Saki” wpadł na pomysł, że świat potrzebuje nowej przestrzeni wolności – medium internetowego, w którym żaden użytkownik nie spotka się z cenzurą. Wykonanie projektu Sakiewicz zlecił najpewniej 8-letniemu kuzynowi, stronę graficzną ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu, a zagadnienia prawne red. Dorocie Kani.
Strona była tak fatalna, że oburzyła nawet prawicowców, którzy uznali robotę za dywersję. Albicla roiła się od błędów, nonsensów, fałszywych profili i luk bezpieczeństwa. Konto posiadali m.in. Jan Paweł II, Lech Kaczyński, Jadwiga Kaczyńska, a nawet Jerzy Urban mający wśród znajomych Josepha Goebbelsa.
Gdy wyszło na jaw, że regulamin serwisu zerżnięto z Facebooka, a całość co chwila wysiadała, jeden z wkurzonych internautów napisał od zera – i to sam – lepiej działający serwis w 48 godzin. Sakiewicz, zamiast przyznać się do błędu, majaczył o atakach hakerów i światowym spisku. „Chcieliśmy uruchomić portal w ostatniej godzinie rządów lidera wolnego świata. Od nas teraz zależy czy ten świat będzie dalej wolny, szczególnie w internecie” – gęgał patetycznie. Tymczasem dokonał rzeczy, której zarzekał się, że właśnie robić nie będzie. Ocenzurował tygodnik „NIE”!
***
Konto w portalu Albicla.com założyłem jako jeden z pierwszych. Nieskromnie mówiąc, profil naszego tygodnika na Facebooku był pod względem zaangażowania użytkowników numerem 1 w grudniu wśród wszystkich polskich mediów. Gonimy Roberta Lewandowskiego, który został piłkarzem roku FIFA i naruchał sobie fanów z zagranicy. Stąd obecność na „Albicli” nasz dział internetowy uznał za obowiązek.
***
Z językiem u pasa czekałem, aż 20 stycznia o północy ruszy rejestracja. Przesunięto ją na 17.00. Następnie wypełniłem formularz – i nic. Nie przyszedł e-mail aktywacyjny. Żądny pola do promowania tygodnika „NIE” bez zakusów cenzury, ponawiałem starania, ale bez skutku. Dopiero po kilkudziesięciu godzinach otrzymałem upragnione potwierdzenie i zacząłem publikować wpisy.
Pierwszy, co oczywiste, musiał być miły, tak by monitoringu Sakiewicza nie drażnić:
Niestety z trzydziestu komentarzy pod tym jakże uprzejmym wpisem aż 27 zostało ocenzurowanych i wkrótce zniknęło z sieci. Ostały się tylko przyjemne dla prawicy.
Nieco lepiej sprawił się następny wpis, pokazujący naczelnego „Gazety Polskiej” w znacznie upiększonej wersji:
Rozochocony sukcesem, zacząłem sprawdzać granice wolności słowa:
Widząc notoryczne kłopoty techniczne, zrobiłem ostatni żart:
I na tym mój udział w „Albicli” się zakończył, gdyż serwis zdechł i się nie wyświetlał.
***
Następnego dnia Tomasz Sakiewicz wydał oświadczenie w swoim stylu: „W ostatnich latach na naszych portalach przeżyliśmy kilka ataków zorganizowanych przez rosyjskie służby. Mimo ich dolegliwości żaden nie był tak szeroki i wielopoziomowy jak obecne. Zwiększamy poziom zabezpieczeń i odsiewamy przestępców od ludzi, którzy chcą po prostu nawet najostrzej podyskutować”.
Dorzucił też coś rzecz jasna o lewakach: „Zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest uruchomienie niekontrolowanych przez lewackie ruchy mediów społecznościowych. Dzisiaj to największe forum wymiany informacji i myśli i dlatego nie ustąpimy przed atakami. Wolność jest warta poświęcenia”.
***
Jakież było więc moje zdziwienie, gdy kilka dni później z naszego konta w serwisie zniknęły wszystkie wpisy. Wykasowano je co do jednego. Podniosłem lament na Twitterze, że oto Sakiewicz, który chciał budować portal wolności, sam bawi się w cenzora. Dopiero gdy wpis dotarł do prawie 150 tysięcy użytkowników, w tym czołowych dziennikarzy polskich mediów, ktoś z ekipy „Gazety Polskiej” poszedł po rozum do głowy i nasze treści przywrócił.
Jeden z internautów skomentował to à la Andrzej Duda: „Administracja Albicli zachowuje się w niezwykle profesjonalny sposób. Proszę zauważyć, że nie ma przypadków, że ktokolwiek zginął po usunięciu wpisów”.
Choć w serwisie roiło się od błędów, nie udało mi się natrafić na inny profil, na którym doszłoby do tego samego: jawnej próby cenzury. Czyli czegoś, przez co Sakiewicz postanowił założyć własny portal.
Jeśli przepisy przygotowane przez Sebastiana Kaletę pod patronatem Zbigniewa Ziobry weszłyby już w życie, niechybnie poskarżylibyśmy się na cenzurę do Sądu Ochrony Wolności Słowa, który w 7 dni musiałby rozpatrzyć skargę i zrobić z Sakiewicza wiatrak. A następnie wystąpilibyśmy o odszkodowanie liczone w milionach złotych.
W takim wypadku rezygnujemy jednak z promowania tygodnika „NIE” w portalu „Gazety Polskiej”. Lepsza już cenzura amerykańska, bo przynajmniej logiczna, niezacietrzewiona i działa.