Pamiętacie, jak Jarosław Kaczyński mówił w 2011 r., że „przyjdzie dzień, gdy w Warszawie będzie Budapeszt”?
COVID-19. Na Węgrzech nie ma pandemii. Tak zdecydował Viktor Orbán. Na samolot z Warszawy nie czekają więc żadne służby. Nikt nie chce oglądać zaświadczeń o szczepieniach. Wychodzimy na miasto jak gdyby to był lot wewnętrzny.
– Warszawa-Budapeszt to jest lot wewnętrzny. Unijny – uśmiecha się dziewczyna w mundurze z emblematem „Rendorseg-Police”.
Co z tego, że u wszystkich sąsiadów obowiązuje paszport sanitarny: dowód, szczepienia, ważny test albo zaświadczenie, że przechorowaliśmy COVID.
Jak się wkrótce okaże, uśmiechnięty węgierski funkcjonariusz to dziś rzadkość. Nie tylko dlatego, że dzisiaj wykryto 546 zakażeń koronawirusem, a 6 osób zmarło. Sporo, jak na niespełna 10-milionowy kraj.
Budapeszt. Każdy wie: Węgrzy przybyli w te strony dopiero w X w., prawdopodobnie z Azji. Nie mieli łatwo. Najpierw okupacja turecka, potem austriacka. W 1848 r. nieudana próba wybicia się na niepodległość. Wymuszony mariaż z Wiedniem. Po upadku Habsburgów po I wojnie światowej państwo węgierskie utraciło 2/3 terytorium. Metropolia budapeszteńska, większa od Rzymu, Madrytu czy Hamburga, zamieszkała przez około dwóch milionów ludzi, jest nieproporcjonalnie wielka w stosunku do maleńkiego państwa.
Wino. Wolisz kekfrankosa z Villány, kéknyelű z Badascony czy bikavéra z Egeru? Od wielu lat pod koniec września na zamku Habsburgów w Budzie odbywa się wielkie próbowanie. Orbán nie zakazał święta wina, największego w tej części Europy, bo to byłoby wbrew duchowi narodu.
Reprezentowane są wszystkie regiony, typy, szczepy i rodzaje madziarskich win. Zabawa dla każdego. Karta wstępu, kieliszek z festiwalowym logo i torebeczka na szyję, do której możesz odstawić szkło, kosztuje ok. 60 zł.
Dziedzińce zamkowe – górny i dolny – są olbrzymie, impreza też.
Kilka tysięcy osób, ponad setka straganów – zachwalają organizatorzy.
Z każdego kąta dobiega muzyka na żywo. Jeśli zmęczysz się kakofonią, walisz do muzeum. Wszystkie otwarte. Z winem? No, z winem nie jest wskazane. Trunki do szatni, szatniarka w zamian daje numerek. Pogoda piękna, 27 stopni, w szatni wisi wyłącznie szkło.
Kilka lat temu angielski słychać było częściej niż węgierski. Dziś obcokrajowców można policzyć na palcach. Kilka lat temu było mnóstwo jedzenia. Gulasze, pieczone kaczki, indyki, boczki. Dziś tylko przekąski na zimno i hamburgery, od których jedzie chemią.
Z funkcyjnych widać tylko ratowników pogotowia. Z kieliszkami. Nie ma przeszkód, żeby z pełnym kieliszkiem przejść przez miasto. Co najlepiej widać na moście łańcuchowym, łączącym Budę z Pesztem.
Orbán. Viktor Orbán jest tak samo znany, jak jego miasto. Od 31 lat węgierski poseł. Przez 13 lat premier. Rządził w latach 1998- 2002 i od 2010 r.
Rocznik 1963, czyli młodszy od Jarosława Kaczyńskiego o 14 lat. Z lepszą przeszłością. Żądał wycofania z Węgier żołnierzy Armii Czerwonej i wolnych wyborów, kiedy to jeszcze było niebezpieczne. Uczestnik rozmów Trójkątnego Stołu. Za jego rządów Węgry przystąpiły do NATO.
W odróżnieniu od Kaczyńskiego świetnie zna angielski. To pozostałość po studiach na Oksfordzie. Potrafi robić dzieci, ma 4 córki i syna. W Budapeszcie trudno jest namierzyć bankomat, za wszystko zapłacisz plastikiem, czyli Węgier na pewno potrafi posługiwać się kartą kredytową. Dużo podróżuje.
Podczas pierwszych rządów Orbán zaskarbił sobie powszechną sympatię, znosząc czesne za studia, ograniczając inflację i bezrobocie, doprowadzając do wzrostu pensji.
Reszta jest znana. Uzyskał w parlamencie większość konstytucyjną. Żeby wygasić mandat prezesowi Sądu Najwyższego, zmienił nazwę sądu. Zlikwidował Krajową Radę Sądowniczą. Powołano bliźniaczą instytucję z prezesem wybieranym przez parlament. Najbardziej kompetentna okazała się żona współzałożyciela Fideszu, partii rządzącej. Orbán przejął media, trzyma sztamę z Moskwą.
Całość na łamach