Ukryte krycie – NIE

Więzienia pełne impotentów.

 

Po zeszłotygodniowym aresztowaniu homoseksualnej działaczki „Margot” szerokim echem odbił się w mediach komentarz Jacka Wrony, byłego funkcjonariusza Centralnego Biura Śledczego Policji, a obecnie biegłego sądowego i komentatora TVP. Wrona stwierdził: „Mam nadzieję, że wdzięki pani »Margot« zostaną docenione przez współosadzonych!”.

Choć wpis szybko zniknął, a autor najpierw za niego przeprosił – by później zacząć publicznie zbierać 20 tys. zł na system monitoringu do własnego domu – postanowiłem sprawdzić, jak mają się oficjalne statystyki gwałtów w polskim więziennictwie.

Według kodeksu karnego za bara-bara z osobą, która sobie tego nie życzy, można iść do paki nawet na 12 lat. A co, jeśli do gwałtu dojdzie w areszcie lub więzieniu? Ile przypadków gwałtów na osadzonych odnotowano w mamrach liczących około 75 tysięcy stałych mieszkańców?

Otóż, proszę Państwa, według Centralnego Zarządu Służby Więziennej w 2018 r. w wielkim polskim systemie penitencjarnym zauważono oficjalnie… jeden gwałt na osadzonym. Nie 1 procent – tylko jeden gwałt! W 2019 r. nastąpił wzrost o 100 proc. i przypadki takie odnotowano 2.

Dla porównania: według danych Departamentu Sprawiedliwości ofiarami molestowania i gwałtów w amerykańskich więzieniach pada od 3 do 4 procent osadzonych rocznie. Wdrożono nawet specjalne rozwiązania prawne i procedury mające chronić więźniów przed przestępczością seksualną.

Czy w naszych mocno dofinansowanych zakładach karnych jakże zresocjalizowani więźniowie stali się nagle najgrzeczniejsi na świecie? Czy też może państwo, które za gwałt na wolności karze surowo, w więzieniu na przemoc seksualną nie zwraca uwagi, a nawet z gwałtu jako dodatkowej kary korzysta?

***

W tym samym zbiorze statystyk, który opisuje 1 lub 2 wykrywane rocznie gwałty więzienne w Polsce, już tylko garść innych liczb powinna dać decydentom do myślenia. Ponad 2200 osób stanowią osadzeni z wyrokami 25 lat pozbawienia wolności lub dożywociem – a wtedy człowiekowi robi się wszystko jedno i kolejne przewinienia przestają mieć znaczenie. Karę pozbawienia wolności za gwałty odbywa zaś obecnie u nas prawie 2300 osób. Często w mieszanych celach. Czy tylko jeden albo dwóch hultajów nie zapomina o dawnym hobby?

Co roku około 1200 osadzonych po wizytach u lekarzy ma wykonywane badania laboratoryjne w kierunku chorób wenerycznych. U kilkudziesięciu z nich wyniki okazują się dodatnie. 3 do 4 tys. razy rocznie bada się osadzonych, podejrzewając u nich HIV lub AIDS. U kilkudziesięciu daje to plus.

Gdzie zatem zarażają się więźniowie? Czy aby tylko na widzeniach, do których mają prawo 2 do trzech razy w miesiącu na góra 60 minut, i to często w obecności strażnika? A może nocą, gdy za kratami może odbywać się prawdziwe „Sanatorium miłości”?

W opinii znawców więziennictwa osoby uznawane w gwarze więziennej za najniższą kategorię, czyli tzw. cwele, stanowią do 2 procent wszystkich osadzonych. Nie wszyscy cwele odbywają regularne stosunki seksualne (niektórzy czynią to dobrowolnie w zamian za ochronę lub prezenty), ale muszą liczyć się z tym, że najszybciej padną ofiarą gwałtu. Łatwiej o gwałt lub zostanie uznanym za cwela jest osobom, które są za kratami nowe, skromnej budowy ciała lub kobiecej urody.

Z odnotowywanych w mediach przypadków, gdy więźniowie – najczęściej za pośrednictwem rodziny – skarżą się na gwałt, wynika swoiste podejście urzędników do tego zjawiska.

Gdy w Potulicach zgwałcono 21-letniego torunianina, dyrektor więzienia tłumaczył to tak: „Nasz funkcjonariusz w nocy zauważył dwóch mężczyzn leżących w tym samym łóżku i dopiero jak wyciągnęliśmy tę niby-ofiarę z celi, zaczął mówić, że coś niewłaściwego się działo”. I sugerował, że sprawa jest niejasna i nie ma przesłanek, że zrobiono to na siłę. Choć gwałt potwierdził i wychowawca, i więzienny lekarz.

W 2017 r. w Rzeszowie 19-letniego mężczyznę skazanego za gwałt współosadzeni też zgwałcili, a następnie wycięli mu na plecach napis „gwałciciel”. Nikt niczego nie zauważył, sprawa wyszła na jaw przy odnalezieniu świeżych ran odbytu podczas badań lekarskich.

W lutym tego roku w areszcie we Wrocławiu jeden z osadzonych, który był winny pieniądze nowo przybyłemu więźniowi, okłamał współaresztantów, że ten człowiek to pedofil.

Mężczyznę bito, duszono, oblewano wrzątkiem, cięto, wkładano głowę do sedesu i oddawano na nią mocz, kazano pić szampon z proszkiem do prania, sypano na rany sól, a na koniec zgwałcono butelką i wytatuowano na plecach 10-centymetrowy napis „cwel”.

Strażnik niczego nie zauważył, dopiero podczas porannego apelu odkryto poturbowanego mężczyznę.

Nie lepiej dzieje się więzieniach kobiecych. Głośno swego czasu mówiono o więzieniu we Wrocławiu, gdzie strażnicy stręczyli osadzone za pieniądze, a także sami je gwałcili.

Tomasz Komenda po osiemnastu latach bezpodstawnego pobytu za kratami wyznał: „Najbardziej bałem się, jak chcieli mnie zgwałcić. Było blisko, ale złapałem fikoł, znaczy taboret, i zacząłem napierdalać z całych sił w furtę. (…) To było już po wieczornym apelu, na oddziale jest wtedy jeden klawisz i do porannego apelu drzwi może otworzyć tylko dowódca, który siedzi na bramie. Gad musiałby uznać, że sytuacja jest naprawdę niebezpieczna. Wtedy nie uznał, tylko podszedł do furty i kazał się uspokoić. Na szczęście mnie zostawili”.

***

Według przepisów każdy osadzony już na dzień dobry informowany jest przez władze więzienia o możliwości zetknięcia się z zachowaniami przestępczymi i ma obowiązek zgłaszania przełożonym wszelkich czynów zagrażających jego bezpieczeństwu. Tyle teorii. Zakapowanie władzom więziennym współosadzonych uznawane jest za niehonorowe i skutkuje jeszcze większą falą przemocy. Zgwałceni uznawani są ponadto za osoby niższej kategorii, dlatego często się z tym kryją. Nie mogąc liczyć na wsparcie bliskich, zwyczajnie przemilczają to, czego ofiarami padają w więzieniu, odliczając jedynie dni do wyjścia na wolność.

Choć w tzw. ludowym poczuciu sprawiedliwości często da się wyczuć, że Polacy kibicują temu, aby osadzonym w więzieniach działo się jak najgorzej, żeby byli bici i gwałceni, cywilizowane nacje starają się dokładać starań, aby pobyt za kratami służył resocjalizacji, a kara odbywała się tak, jak nakazuje prawo. Czyli jeśli ktoś zostaje pozbawiony wolności, to nie funduje mu się dodatkowo wsadzania butelki w dupę czy połykania proszku do prania.

Paradoksem jest, że według prawicowców właściwą dodatkową karą dla „Margot” byłoby odbycie w areszcie stosunku homoseksualnego. Czyli czegoś, czego konserwatyści nie chcą zaakceptować i za walkę o co „Margot” w ogóle do paki trafiła. Wobec braku osób płci przeciwnej odbywanie homoseksualnych stosunków zastępczych w więzieniach prowadzi na dodatek właśnie do tego, czego najbardziej boją się polscy katolicy – promocji homoseksualizmu! Bywa bowiem, że trafiającym do więzienia heteroseksualistom tak zasmakuje seks homoseksualny, że szukają go już także dobrowolnie na wolności, zostawiając nawet żony i dzieci.

***

Piszę o tym nie wyłącznie z gołębiego serca, ale też dlatego, że przed nami 3 długie lata zamordystycznej władzy PiS-u. Może się zatem zdarzyć, że sam zostanę zamknięty z jakimiś dwoma dryblasami, którzy będą proponować mi kiełbasę do ust i chuja w dupę. A w czasie obustronnej penetracji czułbym się odrobinę lepiej, wiedząc, że państwo polskie jest jednak po mojej stronie.