Samobójcy odchodzą na wesoło i z urwaną głową. Sędziowie nie znają się na żartach.
Najpierw był wybitnym studentem, uczestnikiem i zwycięzcą telewizyjnych konkursów dla omnibusów, potem innowacyjnym programistą komputerowym. Nie dożył trzydziestki. „Wygląda na to, że jestem martwy. Fajnie się z wami bawiłem, przykro mi, że was zostawiam. Strasznie mi smutno z tego powodu, że część z was może przeżywać trochę moją śmierć. Starałem się wymyślić jakiś sposób, jak złagodzić »zerwanie kontaktu«, niestety nie wpadłem na dobry pomysł, jak to zrobić. Rozważałem zasymulowanie zaginięcia, ale chyba wolę nie zostawiać was w niepewności” – pisał w liście pożegnalnym, który umieścił w sieci. Ale już go tam nie znajdziecie. Jego autorska strona została zlikwidowana.
***
„Swoją śmierć zaplanowałem już kilka lat temu. Moje życie nie było złe, well, było całkiem wspaniałe. Na moją decyzję wpłynęło kilka czynników. Nie wierzę w możliwość osiągnięcia absolutnego długoterminowego szczęścia w życiu. No, nie wierzę też w długoterminowe nieszczęście. Wiąże się to ze sposobem, w jaki działa nasz umysł. Gdy osiągamy wyższy »poziom szczęścia« (po odniesieniu sukcesu w życiu), nasz mózg dostosuje po pewnym czasie czułość receptorów w taki sposób, że po pewnym czasie znowu zaczniemy się czuć zwyczajnie. Neurolodzy po przeczytaniu tej wypowiedzi pewnie by mnie znienawidzili, jest ona niesamowitym uproszczeniem. Jeśli chcecie wiedzieć więcej zajrzyjcie na przykład tutaj – http://en.wikipedia.org/wiki/Dopamine_receptor#Dopamine_regulation. Wniosek z tego jest taki, że uczucie szczęścia/nieszczęścia jest jedynie tymczasowe. Kilka dni po sukcesie życiowym, znowu będziecie czuć się normalnie, kilka dni po smutnym wydarzeniu znowu będziecie się czuć tak jak zwykle”.
***
„Drugi czynnik, który wpłynął na moją decyzję – ateizm. Nigdy nie byłem w stanie uwierzyć w coś, na co nie ma dowodów. Nawet gdybym miał uwierzyć w którąś z religii – którą mam wybrać? Czy chrześcijaństwo ma jakiekolwiek większe prawo do »prawdy« niż religie plemion puszczy amazońskiej?
Moja edukacja sprawiła, że uważam ludzi za rodzaj stabilnych, replikujących się kombinacji cząsteczek.
Nie uważam, że jesteśmy w jakikolwiek sposób ważniejsi od innych stworzeń, możliwe, że nie jesteśmy nawet ważniejsi od materii martwej. Mam wrażenie, że jesteśmy jakimś rodzajem samoreplikującej się cząsteczki, która w wyniku ewolucji po wieeelu pokoleniach stała się tym, czym jesteśmy teraz. Jedna z teorii – http://en.wikipedia.org/wiki/RNA_world_hypothesis”.
***
„Trzeci i chyba ostatni czynnik – starość.
Mam wrażenie, że starość jest rodzajem wieloletniej tortury. Nie chciałem w tym uczestniczyć. Wiele lat temu wyznaczyłem sobie limit czasu życia. Postanowiłem nie dożyć trzydziestego roku życia.
Wspominałem wiele razy żartobliwie o tym planie. Okazało się, niestety, że moje ciało zaczęło się psuć znacznie wcześniej. Po kilku wizytach u lekarzy wiem, że moja starość nie byłaby zbyt fajna. Oh, well. Postanowiłem więc wykorzystać pozostały mi czas i stać się bardziej otwartym na próbowanie nowych rzeczy. Czuję, że doświadczyłem więcej przez swoje krótkie życie, niż wiele osób żyjących znacznie dłużej.
Podsumowałem wszystkie powyższe myśli i zdecydowałem zakończyć swój żywot 🙂 Ten emotikonek śmiesznie tu nie pasuje, hihi. Decyzję podjąłem już jakiś czas temu, zmieniło to trochę mój charakter, stałem się znacznie spokojniejszą i bardziej zrównoważoną osobą, trudno było we mnie wywołać jakieś emocje”.
Potem mężczyzna opisał sposób, w jaki pożegnał się z życiem. Ale z ostrożności procesowej pominiemy szczegóły (art. 151 kk).
***
„Ok, zbliżam się do końca. Chciałem po śmierci pozostawić kilka żartów (listów, które by przyszły z opóźnieniem bądź wiadomości ode mnie wysłanych jakiś czas po mojej śmierci)… ale trochę za dużo pracy by to wymagało, w dodatku chyba mogłoby sprawić, żeby się wam zrobiło smutno. A więc na koniec zostawiłem pozdrowienia. Uznałem jednak, że nikogo nie pozdrowię, każdy z was wie, ile dla mnie znaczył. Miałem wspaniałą rodzinę i znajomych, dziękuję za wszystko. Przepraszam, że zdecydowałem się zrezygnować z życia, ale czuję, że mam prawo decydować o swoim fakcie istnienia” – zakończył list pożegnalny.
***
Żadnego listu w sieci nie zostawił 41-letni Marian S. który lubił stare motory i broń. Mieszkał we wsi Lipiny, rzut beretem od Puszczy Białowieskiej. Na co dzień zajmował się stolarką i gdy był trzeźwy, a był coraz rzadziej, mógł liczyć na klientów, bo miał opinię dobrego fachowca. To niebagatelna opinia w okolicach, gdzie w drewnie dłubie co druga osoba, a zakładów i zakładzików żyjących z tego, co kornik drukarz nie zeżarł, bo Lasy Państwowe upłynniły, jest jak mrówków.
Co się tak naprawdę wydarzyło w jedną z ostatnich październikowych nocy 2017 r. nie wie do końca nikt. W każdym razie „libacja u Mańka” trwała któryś kolejny dzień. Oprócz głównych bohaterów dramatu uczestniczyło w niej kilku innych miejscowych niebieskich ptaków.
W pewnym momencie, według zeznań Karola K., Marian S. miał go poprosić, żeby „pomógł mu odejść z tego świata”. To nie była pierwsza prośba cierpiącego po rozwodzie z żoną stolarza. Od roku kilkakrotnie w podobnych okolicznościach miał go prosić o identyczną przysługę, ale twardo odmawiał. Tym razem jednak Marian S., między jednym kieliszkiem a drugim wręczył Karolowi K. mausera z II wojny światowej i rzekł, żeby „ulżył jego cierpieniu i aby strzał był na tyle skuteczny, aby nie musiał znaleźć się w szpitalu”. Karol K. poczuł, że tym razem prośbie się nie oprze: wycelował, nacisnął spust i urwał koledze prawie pół głowy.
„Podejrzany przyznał się do popełnienia tego czynu i złożył obszerne wyjaśnienia w tej sprawie” – informowali podlascy prokuratorzy. „Zeznał, że bardzo żałuje tego, co zrobił, ale nie potrafi powiedzieć, dlaczego do tego doszło”.
Wiadomo tylko, że w momencie zatrzymania miał 2,5 promila, podobnie jak pozostali uczestnicy biesiady. Dostał 25 lat za zabójstwo. Marian S. tydzień po odejściu z tego świata w postaci popiołu spoczął w rodzinnym grobie.
Tu i tam jeden dół. Viva la muerte!
WJK