Jak dać się nadziać na igłę i cnoty nie stracić.
Z ogłoszonych przez Mateusza Morawieckiego stu dni solidarności zostało jakieś 85, góra 90. Na końcu w czarnym tunelu pandemii zaświecić ma nam blask szczepionki, która ocali naród. Tylko jak 30 milionów osób nabić na igłę, skoro połowa się buntuje, a reszty nie będzie miał kto nadziać?
„Wszyscy Polacy dysponują bronią. Bronią jest nasza dyscyplina, przestrzeganie zasad sanitarnych, nasza solidarność i przed nami szanowni państwo pewien okres, który nazywamy »100 dni solidarności«. To dlatego, że na końcu tego okresu jest wysoce prawdopodobne, że będzie dostępna szczepionka” – zapowiadał na konferencji prasowej premier Morawiecki 21 listopada. Oznacza to, że 1 marca 2021 r., po stu dniach solidarnego udawania, że nosi się maskę na nosie, wymęczeni własnym oddechem Polacy powinni zacząć się szczepić. Czy tak się naprawdę stanie? To nie zależy tylko od obecności szczepionki na terytorium najjaśniejszej Rzeczpospolitej, ale przede wszystkim od logistycznego przygotowania do tego wyzwania. Naród nasz umiłowany nie był gotów na wiele rzeczy w historii. Na pandemię zwłaszcza, ale nawet wizja ratunku z opresji staje się przeszkodą, o którą wywalić się możemy, ryjąc dziobem w betonie własnego kołtuństwa.
Zła Unia
Polska i jej suwerenność przez Unię Europejską atakowana jest naprawdę na wymyślne sposoby. Lewactwo, ideologia LGBT, gender, a nawet bezczelne uzależnienie dawania nam pieniędzy od przestrzegania prawa. Ciosem ostatecznym jest wynegocjowanie z firmami szczepionki, która miałaby proporcjonalnie zabezpieczyć całą wspólnotę w dostępie do medykamentu. W komunikacie z września, kiedy to koalicja rządząca zajmowała się napierdalanką Ziobry z Kaczyńskim, parszywa Komisja Europejska miała już zakończone negocjacje z sześcioma wielkimi firmami farmaceutycznymi i zagwarantowanych łącznie 300 mln dawek. Teraz, pod koniec listopada, 5 z sześciu wstępnych umów między reprezentującą państwa członkowskie KE a koncernami zostało już podpisanych. Łącznie zabezpieczono dla wspólnoty 1,2 mld dawek od sześciu różnych dostawców, z możliwością częściowego lub całościowego sfinansowania z budżetu unijnego dla uboższych regionów. Gdy jedna ze szczepionek zostanie zatwierdzona po okresie badań, rozpocznie się jej masowa produkcja i dystrybucja do krajów członkowskich. Tu pojawia się kłopot. Bo kończą się możliwości niańczącej nas Komisji Europejskiej, a zaczyna się nasza – polska – odpowiedzialność za podskórnie podanie rodakom specyfiku.
Oszczep Polski
Pozornie prosta sprawa. Igła, wacik z alkoholem, strzykawka. Wbijamy pod skórę, wyciskamy płyn ze strzykawki, wyjmujemy i uciskamy miejsce ukłucia. Przed szczepieniem jeszcze wywiad z pacjentem, rozmowa o uczuleniach, chorobach, dolegliwościach. Procedura znana każdemu, kto żyje, poza nielicznymi antyszczepionkowcami, regularnie dziesiątkowanymi przez ospa-party i przepalające ich neurony fale sieci 5G.
Wyzwaniem jest skala szczepień i niechęć narodu do nieznanej substancji. Ta niechęć rośnie. Pierwsze badania na zlecenie United Surveys dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Radia RMF pokazują, że coraz mniej osób chce się szczepić. W dwóch sondażach przez 1,5 miesiąca odsetek chętnych spadł z 50 do 43 procent.
Załóżmy jednak, że połowa dorosłych Polaków zdecyduje się zaszczepić. Oznacza to, że około 15 milionów osób będzie musiało zgodnie z działaniem szczepionki dać się nabić na igłę, żywiąc nadzieję, że po drugiej stronie jest ktoś choć odrobinę wykwalifikowany. W Polsce jest niespełna 22 tys. przychodni. Daje to 682 osoby na przychodnię i 1364 zabiegi łącznie, przy czym należy pamiętać, że wiele z nich to wiejskie i małomiasteczkowe instytucje, ze statystyczną połową lekarza i pielęgniarką na krzyż.
Całość na łamach